Pan Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs

·

Fragmenty z pamiętnika…
Moja przygoda z żeglarstwem zaczęła się w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy zapisałem się do Sekcji żeglarskiej AZS (Akademicki Związek Sportowy). AZS organizował wówczas kurs żeglarski, gdzie oprócz zajęć teoretycznych, mieliśmy zajęcia praktyczne na jachtach Omega. Pływanie, pracę na pokładzie i sterowanie jachtem ćwiczyliśmy na Odrze. Po ukończonym kursie zdałem egzamin na stopień żeglarza jachtowego. Mając książeczkę żeglarską wybrałem się na Mazury. Jachty wywoziliśmy z Wrocławia na Mazury dużym samochodem ciężarowym. Postój naszych jachtów był w Giżycku nad jeziorem Niegocin, gdzie zmieniały się załogi co dwa tygodnie. Pływałem po jeziorze Niegocin, Kisajno, Dargin, Mamry i Święcajty. Na jeden z urlopów wybrałem się do Ostródy nad jeziorem Drwęckim. Brałem tam udział w kursie na sternika motorowodnego. W ramach zajęć pływaliśmy motorówkami po jeziorze Drwęckim. Po dwóch tygodniach ukończyłem kurs, który zakończył się egzaminem praktycznym ze sterowania motorówką, w czasie egzaminu trzeba było wykonywać rożne manewry między innymi poprawne podejście do kei i cumowanie motorówki.

Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs
Stanisław Mularczyk – pierwszy rejsPrzystań na Mazurach w Ostródzie, gdzie szkoliłem się na sternika motorowodnego .

Po zaliczeniu egzaminów otrzymałem patent sternika statków motorowych z silnikami o mocy do 50 KM. Ostróda słynęła z produkcji jachtów morskich i śródlądowych. Państwowa Fabryka Łodzi i Jachtów w Ostródzie powstała w latach sześćdziesiątych. W roku 1998 PF. i J wyprodukowała 600 jednostek pływających. Jachty były eksportowane głownie do krajów zachodnich. Będąc na kursie zwiedziliśmy tę fabrykę. Widzieliśmy jakie piękne jachty produkujemy, nie dziwię się że nasze jachty tak chętnie były kupowane przez państwa zachodnie. Budowa jachtów żaglowych i motorówek była prawdziwą żyłą złota. W 2005 r. obroty Fabryki Łodzi i Jachtów w Ostródzie wyniosły ok. 120 milionów zł. Jednak już nie my zarabiamy na tym, gdyż w 2002 roku została sprzedana francuskiej spółce Chantiers Jeanneau i cały kapitał z tej produkcji idzie za granicę. Obecnie zakład nazywa się Ostroda-Yacht. Pozbycie się „kury” która znosi złote jaja jest nadzwyczaj nierozsądne.

 

Jachty i kajaki produkcji Państwowej Fabryki Łodzi i Jachtów w Ostródzie wystawiane na Targach Poznańskich. Fotografia z lat siedemdziesiątych. Na drugim planie pawilon w którym Niemiecka Republika Demokratyczna wystawiała wyroby swojego przemysłu.
W lipcu 1987 roku, wybrałem si. z kolegami na rejs pełnomorski do Holandii. Mój aparat fotograficzny towarzyszył mi we wszystkich podróżach. Wypłynęliśmy naszym jachtem Doris II z portu w Gdyni w lipcu 1987 roku. Dowodził naszym jachtem kapitan Gołubiew.

Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs
Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs
Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs

Na fotografii mam założony pas z szelkami i liną zakończony karabińczykiem, którym zaczepialiśmy się do sztormrelingu w czasie silnych wiatrów i sztormów zabezpieczając się przed wypadnięciem za burtę. Kapitan Gołubiew opowiadał nam, że w jednym z rejsów w czasie dużego sztormu dziewczyna, która wyszła na pokład bez zabezpieczenia, chciała podać sternikowi gorącą herbatę, została zmyta z pokładu. Kapitan zarządził poszukiwanie, przez osiem godzin jacht krążył w miejscu gdzie wpadła do wody, jednak przy wysokiej fali i wzburzonym morzu nie odnaleziono jej i pozostała na zawsze w morzu. Cały ten rejs kosztował każdego z nas tylko 100 zł. Pieniądze te poszły na zakup prosiaka, którego Ewa przekazała znajomemu rzeźnikowi, aby zrobił z niego wyroby, szynki, kiełbasy, boczek wędzony i inne. Pierwszym portem do którego zawinęliśmy był niemiecki port w Holtenau, wszystkie te wyroby mięsne w słoneczny dzień wywiesiliśmy na sznurkach na pokładzie, aby lepiej wyschły, gdyż rejs nasz był zaplanowany na miesiąc, i ten zapas żywności musiał nam starczyć na cały rejs. Jak zacumowaliśmy w porcie przyszedł celnik niemiecki i jak zobaczył tyle mięsa wywieszonego na pokładzie jachtu myślał, że wieziemy to na handel…

Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs
Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs
Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs
Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs
Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs
Stanisław Mularczyk – pierwszy rejs

W czasie rejsu do IJmuiden, przeżyliśmy na morzu Północnym niezwykłą przygodę. Dzień był słoneczny, cała załoga składająca się z siedmiu osób w tym jednej dziewczyny i kapitana Gołubiewa była na pokładzie. Około godziny 14:00 kapitan przypomniał, że zbliża się pora obiadowa a „cook” zamiast gotować opala się na pokładzie. Wachtę kambuzową pełnił w tym dniu żeglarz Józek. Po usłyszeniu słów kapitana, skierował się do kokpitu, gdzie znajdował się kambuz. Podszedł do zejścia i krzyknął: woda pod pokładem, jacht tonie! Kapitan zarządził alarm. Po dwie osoby wyznaczone do pomp ręcznych, na zmianę zaczęły wypompowywać wodę, która zdążyła już zalać kambuz i dolne koje usytuowane w jachcie dwupiętrowo przy burtach. Praca przy pompach była męcząca, zwolnienie tempa pompowania, powodowało, że wody pod pokładem nie ubywało, gdyż ciągle napływała nowa. Trzeba było wypompować wodę aby zlokalizować miejsce jej napływania. Po kilkugodzinnym pompowaniu, udało się nam wypompować większą część wody zalewającej kokpit, ujrzeliśmy wówczas w pobliżu silnika jachtowego unoszący się w gorę mały słup wody. Mechanik zlokalizował miejsce przecieku w rurze doprowadzającej wodę chłodzącą zaburtową do chłodnicy silnika i natychmiast zatkał palcem…
…Tymczasem zatkaliśmy otwór jakimś naprędce wystruganym kołkiem drewnianym, zwalniając mechanika, który cały czas zatykał otwór własnym palcem. Mechanik szukał odpowiedniej śruby w skrzynkach bosmańskich, gdzie zawsze znajdowało się oprócz narzędzi wiele drobiazgów mogących się przydać na jachcie, lecz odpowiedniej śruby nie znalazł. Mieliśmy jednak trochę szczęścia, w pobliżu ujrzeliśmy rosyjski statek rybacki. Nasz kapitan nawiązał z nim łączność radiową, Rosjanie zgodzili się aby kilku członków naszej załogi weszło na ich pokład. Dopłynęliśmy pod burtę statku i po zawieszonej drabinie sznurowej weszliśmy na pokład. Przedstawiono nam bosmana, który zaprosił nas do swojego magazynu, większego niż cały nasz jacht. Rosyjski bosman był dobrze zaopatrzony w części zamienne, znalazł odpowiednią nierdzewną śrubę. Przy okazji dał nam szpulkę juzingu do naprawiania żagli, rybacy naprawiali nim uszkodzone sieci. Juzing był nam niezmiernie potrzebny, gdyż poprzedniego dnia w czasie sztormowej pogody, wiatr rozerwał nam żagiel „grot” w taki sposób jakby go ktoś przeciął szablą. My za pomoc zrewanżowaliśmy się rosyjskim marynarzom, kostkami mydeł, gdyż jak nam powiedzieli kończył się im zapas. Rosjanie pozwolili nam zwiedzić statek. Był to ogromny statek rybacki przetwórnia. Oglądaliśmy przestronne kajuty dla załogi, na koniec pokazali nam maszyny do produkcji konserw ze złowionych ryb. Wyglądał o to jak wielka fabryka.
Zapytałem oprowadzającego nas Rosjanina czy to jest statek ich produkcji, odpowiedział że wyprodukowany u nich. W czasie zwiedzania zauważyłem metalową tabliczkę na której widniał napis po rosyjsku „sdie.ano w Polsze” dalej wymieniona była nazwa polskiej stoczni w której wykonano statek. Były to lata kiedy dla ZSRR produkowaliśmy duże ilości takich statków. Po powrocie na jacht mechanik wyciął z gumy podkładkę uszczelniająca i wkręcił z nią śrubę do otworu pechowej rury. Mogliśmy spokojnie usunąć resztki wody. Załoga mokre rzeczy porozwieszała na pokładzie w celu wysuszenia. Kontynuowaliśmy rejs do IJmuiden…

Stanisław Mularczyk