Ktoś zapyta.
Gdzie tu jest jakiś romantyzm?
Romantyzm? Moim było gdy byłem na statku rybackim.
Gdy schodziłem do kotłowni, do bram piekła.
By zapomnieć o realnym święcie gdy.
Gdy wchodziłem do kotłowni.
Kotłowni i zalewał mnie pot.
Najgorsze były pierwsze krople potu.
Potu które zalewały oczy.
Oczy piekły, wycierałeś je jakąś szmatą.
Szmatą którą przed chwilą wycierałeś ręce a może.
Może przez którą chwytałeś gorące narzędzie by nie poparzyć dłoni.
Ten sam kawał szmaty służył do wszystkiego.
Wszystkiego, wycierania potu, chwytania gorącego narzędzia,
Wytarcie rozlanego oleju na płycie podłogi maszynowni.
No i co? Czy?.
Czyż nie widzisz uparty człowieku mojego romantyzmu?
A gdy nadeszła chwila.
Chwila gdy przyszedł ten!
Ten, który ciebie zmienia przy pracy tu w ziemskim piekle.
Piekle – w kotłowni statku rybackiego, kiwnąłeś ręką.
Bo nie było ani chęci ani sił by powiedzieć.
Powiedzieć że idę do koji i zazwyczaj mówiłeś.
Jak tu już jesteś w kotłowni, to się męcz?
I gotuj się we własnym pocie. A.
A po śmierci będzie tobie odliczony czas w piekle.
Piekle ten czas gdy byłeś na statku rybackim.
Wychodziłeś z piekła, kotłowni.
Kotłowni powoli, bo sił brak było i dopiero.
Dopiero gdy twoje trzęsące nogi.
Nogi postawiły ciebie na pokładzie.
Pokładzie twojego wymarzonego statku rybackiego.
Oddychałeś, oddychałeś zachłannie, tak zachłannie.
Zachłannie jak byś za chwile miał przestać oddychać.
Oddychasz stojąc na pokładzie, wycierasz brudną szmatą .
Szmatą swoje zaczerwienione, piekące od potu ślepia.
Ślepia piekące, spoglądasz na otaczający ciebie świat.
Świat – a w myślach kołaczą się słowa nadziei.
Nadziei jeszcze żyjesz, jeszcze oddychasz to już będziesz żył.!
Wchodzisz z pokładu do małego korytarza.
Korytarza prowadzącego do statkowej kuchni.
Kuchni – obok stoi wielki garnek by nie powiedzieć kocioł.
Kocioł a w nim coś, ciecz co przypomina, że można to pić,
Pić! Pic nabierasz w aluminiowym kubku płynu to coś.
Coś co płynem i mokre jest, nie pijesz. Lecz.
Lecz to coś, co jest mokre wlewasz do swego gardła,
Gardła wysuszonego. Ile pijesz?
Pijesz, pijesz nie wiesz, nie wiesz nawet, co pijesz
Jedno co wiesz że to, to co wlewasz.
Wlewasz do tej swojej wysuszonej mordy jest mokre.
Mokre, mokre jak twoja odzież by nie powiedzieć lumpy.
Lumpy które są tak przepocone.
Przepocone że nie przypomina materiału.
Materiału – raczej twoje lumpy przypominają.
Przypominają jakaś skorupę.
Skorupę którą stworzył twój własny organizm.
Organizm – Ile potrzeba było wylać potu?
Potu by odzież, lumpy na twoim ciele.
Zamieniło się w skorupę czegoś ze soli?
A teraz, już tylko na dół, do kubryku.
Kubryku wdrapać się do swojego królestwa.
Królestwa jakim jest twoja koja i prosić.
Prosić Boga o spokojny sen.
Sen który niczym potężna kurtyna opada.
Opada na twoją świadomość która osłania twój świat.
Marian Rodak