Hindus…

·

Indie, Cochin

Po ponad miesięcznym postoju statku w otoczeniu starożytnych ruin Aten, z nowożytnego dziś greckiego portu Piraeus ruszyli w drogę do dalekich a jakże tajemniczych i egzotycznych Indii. Po przelocie przez wody Morza Śródziemnego, następnie potwornie skwarnego Kanału Sueskiego a potem równie gorący i nieznośnie duszny Ocean Indyjski w upalny majowy poranek 1990 roku motorowiec m/v Aleksander’s Courage z maltańską banderą na swej rufie, zacumował przy nowoczesnej kei ładunków masowych w indyjskim porcie Cochin. Cała załoga tego statku była narodowości polskiej. W ładowniach statku cuchnęło niemiłosiernie 20 tysięcy ton płynnej siarki, która przez cały rejs skutecznie podtruwała marynarzy. Po sakramentalnej komendzie kapitana statku „TAK STOIMY” – do duszącego fetoru siarki, unoszącego się nad ładowniami masowca, natychmiast dołączyły specyficzne i intensywne wyziewy ze skwarnej indyjskiej kei z azjatyckiego kontynentu rodem. Ale to jeszcze dało się jakoś wytrzymać. Reszta zaczęła się po zakończeniu odprawy granicznej, celnej, portowej i sanitarnej. Ze statku zeszli wreszcie przyozdobieni mnóstwem złotych i srebrnych emblematów, pasków, wężyków, gwiazdek, kwadracików, kółeczek, trójkącików oraz lampasów na spodniach a jakże zadufane, a jakże nadęte, a jakże napuszone, zupełnie jak te tokujące indory, urzędasy portowe. Pod pachami taszczyli pękate teraz teczki z bakszyszem, które to teczki jeszcze przed godziną, podczas gdy wchodzili na statek, cienkie były jak przysłowiowy kwit na węgiel. Podczas tego przydługiego przelotu po morzu i oceanie Radiooficer Benek, aż do bólu nasłuchał się nieznośnego warkotu silnika głównego oraz agregatów prądotwórczych a także „wycia” wentylatorów statkowej klimatyzacji i teraz marzył o ciszy. Liczył, że podczas rozładunku na korytarzach, w mesach i w kabinach panował będzie spokój, i po trudach morskiej podróży będzie można spokojnie na statku odpocząć. Tymczasem zaraz po zejściu urzędasów, na pokład główny statku po trapie wdarły się rozwrzeszczane niczym te silniki w maszynowni, chmary tubylców objuczonych kartonami i pakunkami. W chwile potem korytarze oraz mesa załogowa napełniły się pokrzykiwaniami i gorączkową krzątaniną miejscowych handlarzy. Zaanektowane pomieszczenia Hindusi przystroili różnymi i wielobarwnymi towarami niczym świąteczne choinki. Czego tu nie było? Kolorowe pocztówki miasto Cochin promujące. Indyjskie znaczki pocztowe. Damskie, męskie, dziecięce i niemowlęce różnokolorowe ciuszki; jakieś szmatki i gatki, portki i majtki, skarpetki, koszulki, bluzeczki, kurteczki, rękawiczki i czapeczki a nawet plastykowe i skórzane buty i buciki. Były też różnorodnego przeznaczenia przyborniki z fikuśnymi nie wiedzieć, do czego przydatnymi narzędziami. Rozmaitych rozmiarów klucze płaskie, nasadowe i oczkowe. Śrubokręty z przedziwnie zakończonymi końcówkami. A to jako gwiazdki, a to kwadraciki, trójkąciki i inne dotąd niespotykane figurki. Małe lutownice a przy nich tinol lub zgoła cyna czysta. Podręczne mierniki elektroniczne z cyfrowymi wyświetlaczami. Latarki różnych gabarytów od paluszków po reflektory. Ładowarki i zatrzęsienie różnorodnych akumulatorków i bateryjek. A zegarków bez liku. A to tasaki, noże kuchenne, scyzoryki i sprężynowce. Haczyki i haki na ryby oraz krótkie i długie, grube i cienkie niby srebrne, może i złote łańcuszki a przy tym rozmaite sygnety, bransoletki, obrączki i pierścionki, czyli jak się mawiać zwykło – „Mydło i powidło”.
Gdy rozwrzeszczana lawa rozgorączkowanych tubylców, cichą do tej pory mesę załogową, opanowała już całkowicie, w kąciku tego pomieszczenia stało się coś niesamowitego, coś nietypowego, coś bardzo intrygującego. Nie wiedzieć skąd, początkowo nawet przez nikogo z załogi niezauważony, na krześle marynarskiej mesy, pojawił się w charakterystycznym oczywiście turbanie na głowie, chudziutki i niepozorny Hindus. Wyglądał na tyle staro i na tyle młodo, że trudno było, tak na oko, określić jego wiek. Ubrany był bardzo skromnie i o dziwo nieskazitelnie czysto. Nie było przy nim żadnego kramiku z towarem. Pod swą pachą trzymał jedynie mocno zniszczoną saszetkę. Siedział tak nieruchomo, jakby jakiś kij połknął i tylko te jego oczy. Te duże, ciemne, głęboko osadzone oczy, niezwykle spokojnie wodzące po ludziach zgromadzonych w mesie.

* * *

Było południe, na wszystkich statkowych mesach całego świata pora konsumowania obiadu. W tym czasie na pokładzie oraz w maszynowni wymienili się wachtowi i po skończonej wachcie do mesy wszedł Stanisław. Był on na tym statku najstarszym wiekiem i stażem marynarzem. Chyba nie był głodny, gdyż nawet nie spojrzał na zastawione naczyniami i przystawkami, uginające się od jadła stoły. Chyba nie chciał nic zakupić, gdyż nawet nie spojrzał na kolorowe kramiki tubylców. Prosto od drzwi wejściowych, Stanisław skierował się do samotnego Hindusa. Wyglądało to całkiem tak, jakby Stanisław doskonale go znał i od dawna był z nim umówiony i jakby Hindus specjalnie tylko na niego czekał. Scena ta była na tyle nietypowa, i intrygująca, iż gwar w mesie jakby powoli przycichał aż nagle zapadła całkowita cisza. Niekiedy słychać było tylko nieostrożne uderzenia sztućców od talerze. Krzykliwi tubylcy oraz konsumujący posiłek marynarze z nieskrywanym zainteresowaniem przyglądali się olbrzymiemu marynarzowi i drobniutkiemu Hindusowi. Naraz, wszyscy w mesie usłyszeli głos Stanisława. Mówił coś. Chyba po angielsku, lecz tu w odległości kilku od niego metrów trudno było go zrozumieć. Marynarzowi chyba wydawać się musiało, że Hindus go nie rozumie, gdyż w pewnym momencie swe wypowiedzi począł wspomagać intensywną gestykulacją rąk. Wydawało się, że podobnie jak w występach mima, gwałtowne wymachy rąk Stanisława, są bardziej wszystkim rozumiane niż jego słowa. Hindus, nic nie mówił. Milczał tajemniczo. I znowu te oczy. Te duże, ciemne, głęboko osadzone, ale teraz pilnie wpatrzone w Stanisława oczy. Zdawało się, jakby te oczy przeszywały, nicowały Stanisława na wskroś. Wyjął wreszcie Hindus ze swej saszetki plik jakichś białych karteczek, a może kartoników, które usiłował bezskutecznie wręczyć marynarzowi. Ten zaś zupełnie jak w transie, jakby nie widząc gestów Hindusa, wymachiwał rękoma i coś tam gadał i gadał i to gadał coraz głośniej. Hindus pilnie i cierpliwie przyglądał się gestykulacji marynarza i chyba cierpliwie też go słuchał i w dalszym ciągu dzielnie dzierżył w ręku owe białe karteczki. Po chwili głośnego monologu, marynarz umilkł jednak i jakby ocknął się. Wszyscy w mesie odnieśli wrażenie, iż nie wiedzieć skąd, jakaś nikomu nieznana dyspozycja wydana przez bliżej nieznanego dysponenta nakazała Stasiowi milczenie. Spojrzał wreszcie marynarz na te karteczki a po chwili, w wielkim już skupieniu czytał je. Po przeczytaniu odkładał je na bok. Ta nietypowa scenka, doprowadziła ciekawość wszystkich przebywających w mesie marynarzy do zenitu. Jedni niby jedząc a inni niby oglądając wyeksponowane towary, kątem oka obserwowali jednak pilnie tamtych dwóch. Tubylcy jakby lękliwie i chyba z jakimś szczególnym szacunkiem spoglądali na Hindusa. Ale z olbrzymim zainteresowaniem obserwowali też Stanisława. Wreszcie Hindus przemówił i pomimo kilkumetrowego od nich oddalenia, wyraźne wszyscy słyszeli prawie szeptem wielokrotnie wymawiane przez niego słowo „Sztaniszlaw” Jednak już na pierwszy rzut oka widać jednak było, że z tej rozmowy nici będą.
– Panie Radio, co ten Hindus mówi? – Niespodziewanie zwrócił się do Benka pan Stanisław.
– Bo ja go tylko pytałem, kim on jest i co w nim jest, że jego osobowość tak mocno mnie absorbuje? Chciałem się od niego dowiedzieć, jakie licho wbrew mej woli ściągnęło mnie tu do mesy? Za cholerę nie mogę zrozumieć, co mi on na to odpowiada. On chyba mówi coś po angielsku. Niby trochę kumam angielski, ale tego Hindusa, absolutnie i to nic a nic nie rozumiem! – głośno wyjaśniał Stanisław.
– Dobrze panie Stasiu, spróbuję panu pomóc – odrzekł Benek i przetłumaczył Hindusowi pytanie Pana Stanisława.
– To bardzo proste – odparł Hindus – Otóż wbrew swej woli, tu do mesy ściągnęła go, jego własna niczym nieokiełzana ciekawość poznania swojej przyszłości. On w swej podświadomości doskonale wie, że ja jestem jasnowidzem i dlatego tu przyszedł. A ponieważ jak już wspomniałem naprawdę jestem jasnowidzem to wiem, że ten tu marynarz ma na imię „Sztaniszlaw” i rozumiem wszystko, co on do mnie mówi. Mało tego, wiem, co on jeszcze chce mi powiedzieć. Bo on bardzo chce poznać swoją przyszłość i dlatego moja osoba tak go zaintrygowała. Ja przecież do nikogo tu, nic nie mówię i sam nikogo tu nie zaczepiam. Ale ja wiem dosłownie wszystko! Wiem jak ty masz na imię i znam imiona wszystkich tu obecnych marynarzy. A jeśli chodzi o te karteczki, które czytał „Sztaniszlaw” to napisane są w waszym języku przez waszych rodaków i świadczą, że nie jestem jakimś tam hochsztaplerem, oszustem czy też naciągaczem. Jestem po prostu uczciwym hindusem i tylko jasnowidzem. Problem polega tylko na tym, aby „Sztanislaw” mnie zrozumiał.
– Panie Radio! Niech pan zostanie ze mną. Bardzo pana proszę o tłumaczenie. – Jakby na potwierdzenie słów Hindusa odezwał się marynarz – No wie pan, jak się ma tyle lat, co ja i przeszło w życiu to, co ja, to poznanie przyszłości dla starego marynarza jest bardzo ważne. Ja chcę tylko dokładnie i prawidłowo zrozumieć, co ten Hindus ma mi do powiedzenia na mój temat i bardzo liczę na pańską pomoc.
– O.K. Spróbuję pomóc panu – obiecał odruchowo Benek.

* * *

– Chciałbym, aby nikt nam nie przeszkadzał! – oświadczył Stanisław.- Niech pan go spyta, czy nie zszedłby z nami do mojej kabiny?
Hindus zgodził się. We trójkę, wraz z Hindusem udali się na dolny pokład, do kabiny Stanisława.
– Niech „Sztaniszlaw” własnoręcznie na kartce papieru, przy pomocy ołówka, długopisu, lub czegokolwiek umieści jakiekolwiek znaki. Kartkę tą musi zrolować tworząc z niej kulkę, którą osobiście musi spalić. Popiołu nie wolno mu dotykać – polecił Hindus i odwrócił się do nich plecami.
– Co tu napisać? – Głośno spytał nie wiedzieć kogo Pan Stanisław a po chwili namysłu pochyliwszy się nad stołem zaczął coś pisać na karteczce.
– Może być? – Pokazując Benkowi karteczkę spytał marynarz.
– Myślę, że tak może być.
Na karteczce ujrzał Benek krzyżyk a za nim napis J A D Z I A i na końcu ponownie krzyżyk.
Stanisław zrolował tę kartkę w kuleczkę. Błysnął ogień z zapalniczki i z karteczki pozostała w popielniczce garstka czarnego popiołu.
Gotowe! – Zameldował Benek wróżbicie. Hindus wolno obrócił się i niby bacznie przyjrzał się garstce popiołu. Następnie przenikliwie spojrzał marynarzowi w oczy. Mówił prawie szeptem. Tak cicho, że ledwo go było słychać.
– Urodziłeś się w polskim mieście, którego nazwę mnie trudno jest wypowiedzieć, gdyż po angielsku inaczej się ją pisze a po polsku inaczej się wymawia. Lepiej to napiszę. Wykaligrafował na kartce papieru nazwę LWOW.
– Zgadza się?
– Tak, zgadza się. Urodziłem się we Lwowie – odrzekł marynarz.
– Urodziłeś się w sobotę 52 dnia roku 1920 w konstelacji Ryby. Zgadza się?
– Nie! Ja urodziłem się 21 lutego 1920 roku – odparł Stanisław. Benek natychmiast porównał obie wypowiedzi i stwierdził, że to jest ta sama data tylko inaczej policzona.
– Panie Stasiu! 52 dzień roku przypada właśnie 21 lutego – poinformował Benek.
– Aha! – pokornie zgodził się marynarz. – Nie łatwe było twoje dzieciństwo. Smutne, pełne trosk, głodu i niedostatków. Mamę utraciłeś bardzo wcześnie. Nawet dokładnie jej nie pamiętasz. Od starszego rodzeństwa dowiedziałeś się, że zmarła na gruźlicę płuc. Mówili oni, że choroba ta zaatakowała ją na skutek długotrwałego głodu i wycieńczenia, spowodowanego grabieżą waszych wschodnich, południowych i zachodnich najeźdźców podczas I Wojny Światowej. Ojca utraciłeś w 11 roku twego życia. W pamięci Twej pozostał obraz ojca siedzącego na stołku z wykrzywioną od bólu twarzą, pocierającego nogi od kolan po stopy. Ten ból towarzyszył mu do końca jego dni a pozostał po ranach postrzałowych z sowieckiego karabinu maszynowego podczas działań obronnych Lwowa w 1920 roku. Czy to się zgadza? – Spytał Hindus
– Święta prawda – wyszeptał mocno pobladły Pan Stanisław.
– Było ci bardzo ciężko aż do chwili poboru do wojska. Służyłeś na statkach. To były okręty wojenne. Potem wybuchła następna wojna i ty przeżyłeś piekło na wodzie. Trzy razy przeżyłeś zatopienie storpedowanych statków. Po zakończeniu wojny dalej byłeś na statkach, lecz już na – handlowych. Ożeniłeś się w 37 roku życia. Jest wierną żoną i bardzo ciebie kocha. To jej imię napisałeś na tej spalonej kartce. Ja tego imienia prawidłowo nie wypowiem. Mogę tylko napisać. Ujął w smukłe palce długopis i na kartce papieru wyraźnie wykaligrafował łącznie z krzyżykami:
+ J A D Z I A +
– Zgadza się?
– Taa…ak ! – Szeptem potwierdził marynarz.
– Urodziła tobie dwoje dzieci. Dziewczynkę i chłopca. Córka twoja Barbara, jeszcze panienka, ma obecnie 24 lata kończy edukację i będzie lekarzem. Syn twój Bogdan kawaler ma lat 19. Chciałeś, aby został marynarzem, lecz on do tego zawodu jest za delikatny. On kocha rysunek, malarstwo i plastykę. Teraz to został on przyjęty do dużej szkoły plastycznej, ale ty jeszcze o tym nie wiesz. Dowiesz się o wszystkim, gdy zadzwonisz do domu. Jeszcze dzisiaj będziesz o tym wiedział. Teraz mogę opowiedzieć wszystko o twojej przyszłości. Może jednak tej prawdy nie chcesz poznać?
– Chcę znać całą prawdę do końca – stanowczo odparł marynarz.
– Dobrze! Powiem ci. To jest twój ostatni rejs. Jesteś za stary. Już ciebie nie chcą na statkach. Pożegnasz się więc ze statkami i będziesz cieszył się zasłużoną emeryturą. Ale to nie będzie tak, jak sobie zaplanowałeś. – Hindus umilkł, przymknął powieki i zmarszczył się tak, jakby coś chciał gdzieś zobaczyć i po chwili kontynuował swój monolog – Życie jest pełne niespodzianek! Aktualnie mieszkasz na północy, w tym mieście nad małym morzem, w Gdynia city, w dużym mieszkaniu. Za 6 lat mieszkanie to zmienisz na dom. Ja wiem, że nie planujesz tej zmiany, lecz nastąpi to nie zależnie od Twoich zamiarów.
Marynarz ożywił się.
– Faktycznie nie zamierzam zmieniać mieszkania. Czy możesz wyjawić, co mnie zmusi do tak nieoczekiwanej zmiany?
– Czy jesteś absolutnie pewny swej ciekawości, nawet gdyby odpowiedź była dla ciebie szokująca?
– Tak!.
– OK. Powiem Ci. Żona twoja zginie w tragicznych okolicznościach, a ty w tym mieszkaniu nie będziesz chciał mieszkać samotnie. Na starość będziesz chciał zamieszkać razem ze swoimi dziećmi i nacieszyć się wnukami. Dlatego zamienisz mieszkanie na domek. Czy chcesz poznać także jak i kiedy zakończysz ziemskie życie?
– Chcę wiedzieć wszystko do samego końca – hardo oświadczył Stanisław
– OK. Więc, w 247 dniu i 87 roku Twego życia położysz się jak zwykle do łóżka i rano już się nie obudzisz. Spotkasz się t a m ze swoją ukochaną żoną. – Hindus zamilkł.
Pan Stanisław nie należał do ludzi gadatliwych i nikt z marynarzy na statku, nie wiedział nic o jego prywatnym życiu.
– Czy wszystko, o czym mówił tu ten Hindus to prawda? – Spytał szeptem Benek.
– Tak Panie Radio. Wszystko, co mówił o mojej przeszłości zgadza się, co do joty. A co będzie to samo życie pokaże. I nagle Stanisław, jakby ocknął się i rzekł -A niech to jasna cholera…! Ale cuda! – I ponownie wpadł jakby w zadumę, a po chwili milczenia rzekł – No, ale dosyć tego! Dobrze jest! Niechże pan go spyta, co ten Hindus za to chce?
Wiernie przetłumaczył Benek Hindusowi ostatnie pytanie Stanisława.
– Niech „Sztaniszlaw” bezpośrednio do mych rąk nic nie wręcza. Nie można! Ale jeśli ma takie życzenie, to niech położy tu na stole tylko to, co on sam, z własnej woli chce mi dać. Ja niczego od niego nie żądam!
– Dziwnie ten Hindus gada. No, ale niech mu i tak będzie! – Odparł Marynarz i po dłuższym namyśle położył na stole 20 nowiusieńkich amerykańskich dolarów. Krzyżując na swych piersiach obie ręce oraz lekko chyląc głowę Hindus podziękował Stanisławowi a pieniądze schował do saszetki.
Następnie przenikliwie spojrzał na Benka, aż temu w oczach pociemniało a przez jego ciało przebiegło mrowie dreszczy i nagle zupełnie jakby gdzieś z oddali ponownie usłyszał Benek szept Hindusa:
– Emanujesz olbrzymią energią. Gdybyś umiał z niej korzystać, pomógłbyś wielu ludziom. A swoją drogą bardzo ciekawe miałeś życie. Wiem wszystko o Tobie. Wiem, że w dzieciństwie przechodziłeś zapalenie uszu, na skutek tego na jedno ucho ogłuchłeś. Czy to się zgadza?
– Tak. To prawda. – odrzekł pokornie Benek.
– To powiem ci jeszcze dużo więcej. Był rok 1965. W waszej Polsce tryumfowała komuna. Ty byłeś świeżo upieczonym maturzystą, bez perspektywy niezależnego życia. Rozważałeś w tym czasie alternatywę wstąpienia do ich partii i pod ich egidą, tych doktrynalnych snycerzy ludzkiej świadomości, robić jakąś tam bliżej nieokreśloną karierę, lub też wobec obowiązującego ich prawa, bezkolizyjną drogą, uciec na zachód, za „Żelazna Kurtynę” pozostając w Polsce. Ale dręczyło ciebie zasadnicze pytanie, jak w niewoli być wolnym człowiekiem! Czy to co mówię to prawda?
– Tak!
– Fama w Polsce głosiła, że jedynie praca na morzu jest drogą atrakcyjnej i intratnej ucieczki od tej rzeczywistości. Wasze Pomorze stało otworem i setki tysięcy młodych ludzi atakowało szkolnictwo morskie, stocznie, fabryki i zakłady przemysłowe powiązane z morzem z nadzieją na osiągnięcie tego celu. Pojechałeś do Gdyni, do Państwowej Szkoły Morskiej i zdawałeś egzaminy na wydział mechaniczny. O jedno miejsce w PSM walczyło ponad 20 kandydatów. Srogi sprawdzian z przedmiotów ścisłych uzupełniał drakoński egzamin zdrowotny. Głuchota zatamowała ci tę drogę. Nie poddałeś się. Postanowiłeś iść droga okrężną. Rozpocząłeś staraniao podjęcie pracy na radiostacji brzegowej dostać się na morze Głuchota ta uniemożliwiała ci pracę na morzu. Lecz jesteś bardzo uparty. Pokonałeś wszelkie przeszkody i pomimo głuchoty na morzu jednak pracujesz. Do morskiego Szczecina przybyłeś ze stolicy Polski. Przyjechałeś tam za swoim bratem, który wtedy pływał na dalekomorskich trawlerach rybackich noszących nazwę portu macierzystego z siedzibą w Świnoujściu. Początkowo zatrzymałeś się w patologicznej rodzinie swego kolegi z Warszawy. Płaciłeś duże pieniądze za możliwość przespania się w tym domu, ale pijany właściciel często wyrzucał ciebie z tego mieszkania i musiałeś spać na klatce schodowej w ubikacji. Pracowałeś w tym czasie na radiostacji brzegowej „Szczecin Radio”. Wreszcie udało ci się zamieszkać w mieszkaniu służbowym „Szczecin Radio” i tam zorganizowałeś taki prywatny dom marynarza. Eksternistycznie zdałeś egzaminy na radiooficera w Państwowej Szkole Morskiej w Gdyni i w ten sposób dostałeś się na statki armatora o nazwie Dalekomorskie Bazy Rybackie. Ostatecznie wylądowałeś na dalekomorskich trawlerach rybackich przedsiębiorstwa „Gryf” w Szczecinie. Później, gdy już na morzu pływałeś, dzięki matczynej bezgranicznej do ciebie miłości, oraz nieznanym jej samej zdolnościom jasnowidzenia i za jej namową, w 1971 roku odmówiłeś swemu armatorowi mustrowania na trawler rybacki, który kilka tygodni później zatonął na morzu po kolizji z rosyjskim statkiem rybackim m/t Neitrino. Zatopiony polski rybacki trawler nosił nazwę polskiej małej rzeczki.
W tym momencie Hindus zamilkł. Odwrócił się i pochylił nad stołem. Ujął w swe smukłe palce długopis i coś tak zaczął kaligrafować na kartce papieru. Po chwili okazał Benkowi ową kartkę. Oczom Benka ukazał się napis „KAMIENNA”
– Czy tak nazywał się statek, na który nie chciałeś zamustrować?
– Ta..ak! Faktycznie tak się nazywał – potwierdził szeptem Benek.
– Panie Radio! Co tu się dzieje? – spytał nic nie rozumiejący Stanisław.
– Teraz ten Hindus próbuje mi powróżyć – niecierpliwie objaśnił Benek.
– Wiem także, że z BARBARĄ ożeniłeś się potajemnie. Twoi i jej rodzice nic o tym nie wiedzieli.- kontynuował Hindus – Mało tego! Wiem także dlaczego tak postąpiłeś. Powiedzieć ci dlaczego?
– Przecież ja doskonale wiem! – niespodziewanie zbuntował się Benek.
– Twoje oburzenie świadczy, że prawdę mówię – spokojnie odrzekł Hindus i jak gdyby nigdy nic, tajemniczo szeptał. – Przed obliczem Pana Boga zawarcie związku małżeńskiego zaplanowaliście po powrocie z następnego rejsu i o tych planach wasze rodziny wiedziały. Decyzję o natychmiastowym ślubie podjęliście na skutek awantury na wartowni bramy wejściowej do portu. Była zima, styczeń a na dworze niesamowity ziąb. Wartownicy nie chcieli jej wpuścić do ciebie do portu na statek. Potraktowali ją okropnie! Oburzony tym faktem, postanowiłeś jeszcze tego samego dnia sformalizować wasz związek. W urzędzie kazano wam czekać, lecz ty ich oszukałeś, że nie możecie czekać, gdyż ona jest w ciąży a ty wypływasz w rejs. Urząd zażądał poświadczenia tych faktów od lekarza i od armatora. Gdy błyskawicznie załatwiłeś te formalności okazało się, że bez odpowiedniego ubrania urzędnik ślubu nie udzieli. Zawiozłeś urzędnika po ubranie do domu a świadków na ślub poprosiłeś z ulicy. Po kilku godzinach intensywnych zabiegów i ogromnego zamieszania byliście już małżeństwem. Wartownicy więcej już was nie obrażali. Natomiast zawarcie związku przed obliczem Pana Boga odbyło się zgodnie z zaplanowanym wcześniej terminem. Jesteście dobraną i kochająca się parą. Macie dwóch synów. Czy to wszystko, co dotychczas powiedziałem zgadza się?
– Ta..ak! To wszystko, co do tej pory powiedziałeś, to święta prawda!? – Odparł Benek mocno zaskoczony.
Od pierwszej chwili, gdy Benek ujrzał Hindusa a później zorientował się, że ten jest wróżbitą, nie uwierzył mu. Nie był także Benek zainteresowany wykorzystaniem jego niby nadprzyrodzonych zdolności, lecz teraz poczuł, że zaczyna Hindusowi powoli ulegać. Nie chcąc utracić inicjatywy, zaproponował mu odgadnięcie z karteczki jego zapisu, oczywiście już po jej spaleniu. Na znak aprobaty Hindus skinął głową i odwrócił się do Benka plecami. Benek również odwrócił się do niego plecami i na karteczce napisał słowo: S Z C Z E B R Z E S Z Y N
Następnie zmiął palcami kartkę w kuleczkę i spalił. Bezkształtna kupka popiołu leżała w popielniczce. Przyjrzał się jej Benek dokładnie, usiłując znaleźć tam jakieś ślady po swoim piśmie, lecz niczego nie dostrzegł. Pokazał popiół wróżbicie. Hindus w milczeniu ujął w palce długopis i napisał dosłownie litera za literą: S Z C Z E B R Z E S Z Y N
Benka „zamurowało”. Milczał.
– Doskonale wiem, że mi nie ufasz! Masz do tego prawo i to twoja sprawa. Ale chyba mi nie zaprzeczysz, że tu i teraz na tym statku od dłuższego czasu czwarty mechanik prosi ciebie abyś trzymał do chrztu jego dopiero co urodzoną córeczkę? Przestań się wahać i zgódź się.
– Dobrze, zgodzę się – przyrzekł pokornie Benek.
– No to się cieszę. Muszę jednak ci jeszcze powiedzieć, że na tym statku będziesz pracował przez miesiąc i po wielu bojach z armatorem wrócisz do swojej ukochanej Polski. A pływał będziesz tyle, ile trzeba. Tak długo, aby zwiedzić dużo świata i tak mało, aby nie dać się zwariować. Powiem ci także, że jeszcze w tym roku podpiszesz następny kontrakt i popłyniesz na następnym statku, a tak olbrzymim, o tak przepastnych ładowniach, że pomieści się w nich ładunek węgla z 6000 kolejowych wagonów. Statek będzie nosił nazwę Trave Ore – napisał na kartce jego nazwę. – W 211 dniu twego marynarskiego kontraktu na tym statku rozegra się dramat i Trave Ore przełamie się i zatonie. Ale w tym momencie tam, na tym statku ciebie już nie będzie. Ty wcześniej przerwiesz ten kontrakt, pomimo wielu sprzeciwów ze strony armatora i kapitana powrócisz do Polski! I to będzie twój ostatni rejs i już nie będziesz pracował na statkach. W 135 dniu roku następnego podejmiesz pracę na lądzie. Na statkach ciebie nie będzie, lecz z morzem kontaktu nie stracisz. Morzu będziesz wierny do końca swych dni. Najpierw będziesz pracował w firmie, w której pracowałeś przed ponad dwudziestu laty, a później już na emeryturze będziesz próbował obraz przeżytych przez ciebie lat na morzu utrwalić dla potomnych słowem pisanym”.
„Ten człowiek chyba bredzi! – zastanawiał się Benek – Ale, ale! Nie tak całkiem bredzi! Rzeczywiście w dzieciństwie przechodziłem zapalenie ucha i nie słyszę całkowicie na jedno ucho. Głuchych do pracy na morzu nie przyjmują, bo marynarze muszą mieć „końskie zdrowie” i nie jest możliwe by radiooficer był głuchy na jedno ucho. To jest niespotykana rzecz, a ja to osiągnąłem. To fakt. Ponadto ponad dwadzieścia lat temu pracowałem w Dalekomorskich Bazach Rybackich w Szczecinie, lecz przedsiębiorstwo to od 1970 roku już nie istnieje. Obecna nazwa, to Przedsiębiorstwo Przemysłowo Usługowe Rybołówstwa Morskiego „Transocean”! A jeszcze przed „De Be eR-ami” pracowałem w Przedsiębiorstwie Państwowym „Stacje Radiowe i Telewizyjne” w Szczecinie na radiostacji brzegowej „SZCZECIN RADIO” z siedzibą w Trzeszczynie koło Polic. Czyżby los chciałby mnie tam rzucić? Eee…….e. To niemożliwe! A jeszcze w dodatku u schyłku mego życia, mam się zająć pisarstwem i być jakimś tam grafomanem! Chyba jednak to jakieś bajki” – pomyślał Benek i oznajmił Hindusowi
– Zgodziłem się t y l k o tłumaczyć!
– Jak sobie życzysz. Ciągle obiecuję sobie, że nikomu wbrew jego woli nie będę się narzucał, ale to jest silniejsze ode mnie. Chyba dlatego, że lubię ciebie. Chyba także dlatego, że masz w sobie tę nieznaną ci siłę o której ci już wspominałem. Wobec tego od tej chwili roztoczę nad tobą i twą rodziną specjalną opiekę. – Długimi i wysmukłymi palcami otworzył swą mocno zniszczoną saszetkę, z której wyjął żółte zawiniątko.
– Jest was czworo. Tu są kamyki życia, które będą was chroniły. Weź je i pilnuj do końca swych dni, jak najdroższego skarbu, potem przekaż je dzieciom i wnukom! – Odparł Hindus wręczając Benkowi malutki kwadracik uformowany z żółtego woskowanego papieru. Skłonił się ponownie, krzyżując ręce na piersiach. Benka zaintrygowało owe zawiniątko i nie bacząc, co wokół niego się dzieje rozpakował papierowy kwadracik. Ujrzał leżące na białej watce 4 kamyczki. Były pięknie oszlifowane. Trzy owalne, ale każdy innego koloru i innej wielkości. Pierwszy jak rubin czerwony, chyba serce i miłość symbolizujący, drugi jakby w mgle utulony, trzeci żywcem niebieskie niebo ukazujący, natomiast ostatni prostokątny niby słońce – żółty w róż wpadający. Nagle Benek ze zdumieniem zrozumiał, że Hindus do tego spotkania z nim musiał być przygotowany. „Zjawiając się na naszym statku Hindus musiał wiedzieć, że mnie spotka, że będzie ze mną rozmawiał i dlatego miał przy sobie owe kamyki. Co to wszystko może znaczyć?” – Zastanawiał się radiooficer zauroczony niezwykłym wydarzeniem. Po dłuższej chwili Benek ocknął się.
– Skąd wiedziałeś? Co to wszystko ma znaczyć? Co mam ci za to dać? – pytał Benek, gdyż zdawało mu się, że w drzwiach kabiny Stanisława chyba jeszcze przez ułamek sekundy widział znikające plecy Hindusa, lecz odpowiedziała mu cisza. W kabinie na koi z głową podpartą na dłoniach, siedział jakby nieobecny duchem stary sędziwy marynarz Stanisław.
– Gdzie on jest? – spytał roztrzęsiony Benek, lecz odpowiedziała mu cisza. Marynarz milczał.
Benek wyszedł na korytarz, który ku jego zdumieniu był pusty. Zajrzał do obu mes. Zlustrował wszystkie pokłady, toalety i spenetrował nieomal cały statek, szukał go również w porcie, lecz Hindusa już nigdzie nie napotkał.
„s/t Kamienna, m/t Neitrino, m/v Trave Ore, jakieś kamyki życia, rodzina, to wszystko jest jakieś takie bliskie, prawdziwe, ale niesamowicie dziwne. Skąd on to wszystko wie? Skąd on to wszystko zna?” – Zastanawiał się już w swojej kabinie Benek, lecz na tyle długo, że już wkrótce zapomniał o tym niespotykanym przeżyciu.
Wieczorem powrócili na statek podochoceni alkoholem marynarze. W mesie natknął się Benek na sędziwego marynarza Stanisława.
– Dzwoniłem do Gdyni. Do domu. – Ujrzawszy Benka bez pytania niespodziewanie zagadał Stanisław – Jadzia, wiesz pan, żona moja, powiedziała, że Bogdan już jest studentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Jestem tym wszystkim cholernie zaskoczony. I wszystko byłoby w porządku, tylko skąd ten Hindus wiedział?! Dziwne! Cholera! Tyle tysięcy kilometrów dzieli nas od naszej ukochanej Polski! Od naszych matek, ojców, żon i dzieci. Nowoczesna radiokomunikacja, satelity a człowiek nie wie nic, co tam w domu się dzieje? A ten Hindus przecież tutaj, o mnie i o mojej rodzinie wszystko wiedział. Tylko, w jaki sposób do cholery i skąd!? Z tej marnej garstki popiołu ????
– Zielonego pojęcia nie mam, panie Stanisławie?! – Odparł Benek.
Marynarskie życie wartko toczyło się dalej aż do 14 czerwca 1990 roku, kiedy to wrócił Benek do Polski. W listopadzie tegoż roku objął obowiązki Radiooficera na masowcu m/v „Trave Ore”. Sygnał wywoławczy L A J D 4. 125 tyś DWT. Po załadunku statek ten „siedział” w wodzie na wysokość pięciu piętrowej kamienicy. Ponad ćwierć kilometra długości i 50 metrów szerokości. Był to prawdziwy kolos. Na pokrywach III ładowni tego kolosa wyznaczone było specjalne lądowisko dla helikopterów. Helikoptery wysadzały na III ładowni pilotów portowych wprowadzających tego olbrzyma do portu. Pływali głównie pomiędzy Hamburgiem i Narwikiem oraz Hamburgiem i Norfolkiem. W amerykańskim Norfolku na załadunek tego masowca na wielu torach oczekiwały sznury składów pociągów, gdyż jednorazowo do swych przepastnych ładowni zabierał on węgiel z prawie 6250 kolejowych wagonów. Dosłownie kolos. Przypomniała się Benkowi przepowiednia wróżbity. „Ale skąd ten Hindus wiedział?” niby odległe echo, cisnęło się Benkowi pytanie starego marynarza z Alexander’s Courage. Po 6 miesiącach kontraktu i po wielkich awanturach o wypłatę należnych Benkowi poborów, rozstał się ze statkiem m/v „Trave Ore” i jego armatorem. Statek z nową załogą popłynął do Norwegii po rudę żelaza, a Benek 9 maja wrócił do Polski. 135 dnia 1991 roku, a więc po ponad dwudziestu latach przerwy, ponownie zatrudniony został na radiostacji brzegowej „SZCZECIN -RADIO” „Ki diabeł? A jednak wiedział! – Pomyślał. Kilkanaście dni później, podczas nocnego nasłuchu na dyżurze w „Szczecin-Radio” na częstotliwości wywołań alarmowych 2182 kHz usłyszał Benek bardzo słabiutkie wołanie:

„May Day! May Day! May Day! This is motor vessel T R A V E O R E call signal Lima Alfa Juliet Delta Four”

– E…e chyba się przesłyszałem – pomyślał. Zresztą w eterze było bardzo „tłoczno” i faktycznie można było się przesłyszeć. I wtedy, po dłuższej chwili, gdy już się trochę Benek uspokoił, bardzo głośno i wyraźnie odezwała się norweska radiostacja „Bergen Radio”, która trzykrotnie rozgłosiła wezwanie o pomoc „MAY DAY RELAY” a następnie komunikat, że Trave Ore przełamał się i tonie u wybrzeży Norwegii. „Akcja ratunkowa trwa” – meldowano. Późniejsze komunikaty informowały, iż norweskie służby ratownicze uratowały całą załogę. Przez cały czas trwania tam u wybrzeży Norwegii akcji ratunkowej zimny pot rosił Benka czoło. Raz po raz czuł na plecach dziwne mrowienia. Drżał cały jak przysłowiowy liść osiki. Był w szoku. Gdy nad ranem trochę doszedł do siebie, spojrzał na kalendarz. Z błyskawicznych przeliczeń jasno wynikało, że byłby to 211 dzień przerwanego na „Trave Ore” jego kontraktu. I znowu jak żywy przed Benka oczami stanął Hindus. „Skąd ten Hindus to wszystko wiedział!? Skąd on wiedział? Z tej marnej garstki popiołu? Nie! To nie jest możliwe, aby to było możliwe!” Pytania te po dzień dzisiejszy pozostały bez odpowiedzi. A te kamyki, to Benek przywiózł do kraju, schował i strzeże ich tak, jak mu ten Hindus nakazał. Ot tak, na wszelki wypadek.

P.s. 1. s/t Kamienna super trawler burtowy. Napęd – maszyna parowa – Armator PPDiUR Gryf w Szczecinie. Po kolizji z radzieckim trawlerem przetwórnia zatonęła na łowiskach George’s Bank na wysokości Atlanty u wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych

2. m/v Trave Ore płynąc z ładunkiem rudy żelaza z Narwiku przełamał się i podczas sztormu w 1991 r zatonął.