B – 10. pełnomorski parowiec rybacki typu SUPER – TRAWLER zbudowany przez naszą stocznie w Gdańsku, nadano mu nazwę s/t RADOMKA.
Załoga przygotowuje ten statek do wyprawy na dalekie łowiska morza Północnego, do ładowni statku ładuje się sprzęt połowowy,
puste beczki, beczki ze solą, prowiant, wodę i dużo innego sprzętu.
Statek już wcześnie pobrał paliwo do swoich potężnych zbiorników, jest już mocno zanurzony a na brzegu jest jeszcze ładunek,
który należy załadować na statek.
Ten rejs statek nie pójdzie na łowiska amerykańskie, lecz na łowiska Morza Północnego.
Moim obowiązkiem jest by statek wyszedł w morze technicznie sprawnie, telefonicznie powiadamiam 2 – go mechanika,
że chcę z nim omówić różne sprawy dotyczące wyjścia statku w morze.
Po chwili ktoś puka do drzwi mojej kabiny.
– Otwarte! – mówię – właź Tadeusz i siadaj porozmawiamy o okręcie.
– Już – mówię odpowiada drugi mechanik – remonty są wykonane, sprawdziłem w obecności majstra i brygadzisty Szczypiora,
wszystko gra i możemy jutro ruszać. Palacze porządkują i zabezpieczają wszystko w maszynowni i na pokładzie,
tak ze jutro tylko start i już nas nie ma.
– Tadek czy u Ciebie w kabinie tak głośno?
– No wiesz pracownicy przyszli do mnie, no wiesz na kawę i…
– Dobra byle troszkę ciszej, bo za chwilę przyjdzie do mnie techniczny a
wiesz ściany są cienkie i jak sam słyszysz, troche jest głośno.
– Nie ma sprawy Marian i drugi mechanik wychodzi a w jego kabinie zrobiło się cicho.
A ja siedzę w kabinie, przygotowuje dokumenty do sprawdzenia i do
podpisania remontów a tak właściwie to rozmyślam o swoich bliskich, żona
po operacji, ale za to ma zaawansowanego gronkowca, moje rozmyślenia
przerywa pukanie do drzwi mojej kabiny, otwarte! mówię głośno.
Do kabiny wchodzą inż. Bednarski i jego insp. Baranowski Heniu,
wspaniali ludzie rozumieją tych, co pracują na morzu. Witamy się ja
zapraszam do zajęcia miejsca na kanapie.
Proszę niech panowie sobie wygodnie siadają.
Inż. Bednarski przerywa nasze witanie i mówi
– No mów pan, panie mechaniku, co nie jest zrobione i co panu leży na wątrobie?
– Już panu odpowiadam, co panowie sobie życzą kawę albo, nie czekam na odpowiedz, telefonuję do mesy steward się odzywa
– słucham mówi.
– Panie steward – mówi mechanik.
– Tak poznałem po głosie – mówi steward, – co mam przekazać kucharzowi?
– Niech pan powie ze ja go proszę do swojej kabiny.
Po chwili wchodzi kucharz i już mówi:
– Co chciałeś mechaniczku od niegodnego garkotłuka, mów śmiało?
– Szefie – staram się przerwać gadanie kucharza, szefie mam mała prośbę mam gości i małą zakąskę.
– Tylko to? Masz to jak w ruskim banku – nie pouczysz i nie przepadniesz
kucharz wychodząc z kabiny nuci swoją piosenkę – „oczy czarne”.
Miedzy czasie podpisujemy dokumenty i już prowadzimy luźną rozmowę.
Kucharz już jest w swoim żywiole i serwuje nam kanapki i herbatę z
duchem, przy tym przemawia tak ze zagłusza naszą rozmowę.
Jakoś udaje nam się kucharza uspokoić, no i po chwili kucharz śpi na
kanapie, widać, że kucharz przekroczył ileś tam stopni w skali B.
Po kolacji rozchodzimy się do domu, bo jutro będzie ciężki dzień.
Dziś dzień wyjścia statku w morze, jest to ciężki dzień dla załogi.
Bo jest dużo pracy, wachta, rozstanie z rodzina, pożegnania, no i ta
pogoda, wszystko to sprawia ze jesteśmy trochę podenerwowani.
Poprosiłem oficera Pogranicza, który dał mi przepustkę na wejście do
portu mojej żony i córeczki. Moja rodzinka rozgościła się w mojej
kabinie a ja poszedłem do swoich obowiązków w maszynowni. Musiałem
wszystko sprawdzić, co się kreci w maszynowni i na pokładzie.
W maszynowni drugi mechanik już wszystko uruchamia, wszystko się
prawidłowo kreci.
Do kabiny wchodzę by zobaczyć, co porabia moja rodzinka, trochę
posiedzieć wypić łyk kawy, coś powiedzieć i już znowu jestem na
pokładzie.
Przy windzie trałowej spotykam trzeciego mechanika:
– Hej trzeci zrób pomiary.
– Jakie pomiary panie mechaniku?
– Pomiary paliwa i – ale trzeci mi przerywa.
– Panie pierwszy pomiary zrobiłem podczas bunkrowania.
– To było w zeszłym roku odpowiadam.
– Nie proszę pana – tłumaczy, trzeci pomiary zrobiłem we wtorek.
– Kochany mechaniku – mówię – proszę zrób pomiary paliwa z uwzględnieniem temperatury wody, pomiar wody, oleju, zez, kuchni.
– I co panie pierwszy pomiary kuchni?
– Tak! Aha i chcę widzieć wyniki wody kotłowej!
– Słucham panie pierwszy.
– Spieprzaj i rób pomiary – mówię – i odchodzę na rufę.
– Hej! Halo! Panie kierowniku! Odwracam się na pewnie, kapitan statku,
wspaniały człowiek i humor kapitan WICHNIEWICZ IRENEUSZ lubiany przez
załogę, no i nie spotykanego humoru.
– Dzień Dobry kapitanie – mówię
– No i co Marian jak tam twoje konie?
– Moje konie czekają na telegraf manewrowy, a co u ciebie wodzu?
– Będą i manewry, czy ty byłeś w domu Marian?
– No pewnie a rodzinka siedzi w kabinie.
– No to ja idę się przywitać z twoją Danką.
– A co twoja Danka nie przyszła? Pytam. Żona kapitana ma również na imie Danuta.
– Wypisują już przepustkę i już będzie za chwile na burcie. Odpowiada kapitan.
– To, co Marian u ciebie już wszystko gotowe do wyjścia?
– Rzucaj cumy i wychodzimy – mówię.
Dzień szybko minął, chociaż dużo czasu nie poświęciłem swojej rodzinie
wieczorem odprowadzam żonę i dzieci do bramy portu, nic nie mówimy jest
nam smutno, bo znowu jest rozstanie, wszystkie rozstania są bardzo
smutne a zwłaszcza te przy bramie portu.
Tu przy bramie portu mamy sobie dużo do powiedzenia, ale czasu już nie
mamy, Pa, pa, pa, kochani pa, pa,
Wracam na swój statek droga wydaje mi się jakaś długa i smutna.
Wieczorem przy bardzo brzydkiej pogodzie wychodzimy w morze.
Morze nas wita dużą fala, statkiem zaczyna kiwać a pominięciu HELU wita
nas śnieżyca, wiatr, duża fala i te ciemności piekielne.
Nasz statek jest przeładowany, co powoduje ze każda fala wchodzi na
pokład i zalewa i przechodzi przez statek niczym nie zatrzymana.
Nasza RADOMKA ciężko pracuje na fali, bierze każdą falę na siebie.
Statek ciężko podnosi swój dziób spod fali i pokazuje morzu, że nie jest
pokonany przez morze.
Morze szaleje widząc ze RADOMKA się tylko broni pragnie ten mały statek
pochłonąć w swojej otchłani.
Nasz statek robi wrażenie ze ma chęć schować się pod powierzchnię morza,
ale to tylko unik na ringu, statek – morze.
Gdy patrzę w kabinie przez bulaj widzę na pokładzie tyle wody, co za
falszburta, nasz parowiec dzielnie walczy ze sztormowa falą.
Nie widzę pokładu, a nawet zalewana jest potężna winda trałowa, na
chwilę woda schodzi z pokładu, gdy statek przechyla się na którąś z
burt.
To jest dzielny statek i budowany przez pracowników naszych – polskich
ze Stoczni Gdańskiej na tych statkach można czuć się bezpiecznie.
Radomka to nowoczesny piękny parowiec rybacki, dla tych statków nie ma
sztormów, pływają po wszystkich morzach, noszą naszą banderę,
statki te są widoczne w Anglii, USA, Kanadzie a nawet u wybrzeży Afryki.
Walka naszego statku trwa, bo pogoda sztormowa trwa. Trwa walka miedzy
statkiem a żywiołem potężnym, jakim jest morze. Bałtyk,
cieśniny duńskie zostały za rufą naszego statku.
A na morzu Północnym wiatr wieje już siłą 7 ° B. Wiatr wieje nam od strony dziobu, powodując nam zmniejszenie naszej szybkości.
Długa fala powodu do szarpania statkiem przechyły są wolniejsze, ale bardziej większe.
Statek hen wysoko wznosi się na wysoką falę, by po chwili runąć w
otchłań morza, to znowu statek przechyla się to na jedną to drugą z
burt.
I trwa ta walka statku z morzem
Po wachcie spotykamy się w mesie na obiedzie, smaczny obiad poprawia
załodze humor, chociaż nie wszyscy rozkoszują się dziełem naszego
kucharza,
są tacy co dzielą się NEPTUNEM tym co mu w żołądku pozostało z lądu.
Chojnie częstują NEPTUNA, no nie jest to przyjemne a na dodatek trochę
meczące, bo im dłużej częstuje się władcę morza to on staje się bardziej
wymagający a to jest już trochę bolesne.
Ale od choroby morskiej nikt nie umarł, chociaż są i tacy, co wierzą ze
są to ich ostatnie chwile życia i gotowi są wracać piechotą na ląd, –
ale to już nie ma odwrotu.
Po obiedzie idę na mostek – kapitański, dzień dobry panowie oficerowie
no i wy wachtowi – mówię.
Odpowiadają – o witamy mechanika, co nie ma próżni? Ktoś dowcipnie pyta.
Odpowiadam ze wszystko u nas na dole jest w porządku tylko chciałem wam
trochę pomóc w tej waszej nawigacji, zawsze służę radą.
Kapitan przez wirującą szybę obserwuje morze, właściwie kipiel, którą
widzimy. Morze ma ponury kolor granatowo – szary i pełen jest białych
ryczących grzywaczy a świat tez wydaje się ponury i smutny. Po prostu
pogoda rybacka jak to mówią na statkach rybackich.
A jednak morze i dziś ma swój urok nawet, gdy w gniewie swym przewraca
naszym statkiem.
Jego urok, urok morza pokazuje nam wspaniały człowiek – artysta pan
MOKWA na swych pięknych obrazach, pokazuje nam potężny żywioł
i już zapomniane parowce piękne statki o wysokich masztach, potężnych
kominach, z których wydobywa się potężne chmury ciemnego dymu.
Na tych obrazach my starzy ludzie morza możemy zobaczyć swoją nie
zapomniana młodość.
Kapitan patrzy przez okno mostku może i on podziwia uroki morza, może
jest swoimi myślami gdzieś tam w Gdyni przy swoich bliskich.
Kapitan nie odwracając się – mówi – Marian, co my tu właściwie robimy na
tym morzu, świata nie widać, pogoda, że aż strach, na mostku
nie postoisz, w koi nie poleżysz, bo cię, co chwila wyrzuca na podłogę,
jak Boga mego ze mnie dziś wypieprzyło z koi.
– Popatrz Marian ty żywego ducha nie zobaczysz tu na morzu, ani nawet handlowca nie widać,
stoją w porcie i jest im dobrze a my błąkamy się po tym piekle i mamy łowić!
– Wiesz Irek jak byłem na WAŁPUSZY , to ten statek chodził ja zwiadowczy
statek, na nim byli naukowcy z M.I.R.
– o był tam jeden naukowiec i nazywał się chyba Draganik Bogdan, to był
facet z głową no równy nikt by nie powiedział
ze ma tytuł naukowy w kieszeni i wiecie ze on przepowiedział koniec
naszego rybołówstwa.
Ten mądry człowiek mówił ze jak dalej będziemy niszczyć łowiska to za
pięć lat nie będzie ryby na Północnym.
– Już nas wypieprzyli z amerykańskich łowisk – ktoś wtrąca –
Bo u nas jak jest duża ryba to baza nie przyjmuje bo to nie śledź a to
za mały albo za duży, zawsze są jakieś problemy my co robimy
z tą rybą? Woda na pokład i ryba leci za burtę.
– Takie są zalety planowej gospodarki. Inny mówi.
– Mów kapitanie, co zamierzasz robić?
– No widzisz Marian ze fala jak stodoła sonda milczy tak ze wyłączyłem, bo mi szkoda papieru, o pogodzie to lepiej nie mówić,
bo się zanosi na gorszą i sam nie wiem, co robić.
– No to, po co się spieszymy? Nie potrzebnie palimy paliwo, może pogoda się zmieni. Pytam.
– Masz rację krzyknij do maszyny niech kręcą 60 obrotów, bo jak mniej to statek nie słucha steru zresztą sam widzisz.
– Powiadom maszynownie o poleceniu kapitana i mówię – trochę się zaoszczędzi paliwa a jak się pogoda poprawi to się przyda.
I tak mijają nam dni o pogodzie już nikt nie mówi, bo już się chyba
skończyła skala B° i jej stopnie.
O poprawę pogody najbardziej modlą się ci są pierwszy raz na morzu i są
już na wykończeniu, bo ileż to można głodować, bo pusty jest żołądek, a
Neptun upomina się oczekuje od nich daniny. Więc siedzą ci przyszli
rybacy w korytarzach by być blisko WC. Nie są w swoich kabinach, bo
obawia się ze nie zdąży z darem dla Neptuna koczują tu.
Nikt na nich, nie zwraca uwagi, bo i tak nie ma żadnej pociechy z nich a
oni są nam wdzięczni, za że na nich nie zwracamy uwagi.
Aż tu któregoś dnia w czasie piekielnej pogody przyszedł telegram
„RADOMKA opuścić wody Morza Północnego
i udać się na łowiska wyżej”. Kapitan zebrał załogę w mesie powiadomił o
telegramie i co dalej będziemy robić,
powodem nadejścia telegramu było zamknięcie morza dla nas i wprowadzenie
wód terytorialnych.
– Co robimy?
– No idziemy wyżej – mówi kapitan na biegun.
– A może do Murmańska – ktoś wtrąca.
Jeżeli statek ma udać się dalej na północ musimy mieć odpowiednie mapy i
nie tylko, należy mieć odpowiedni sprzęt połowowy. Sprzęt musi być
odpowiednio uzbrojony by w razie kontroli na morzu nie uznano nas jako
kłusowników.
No coś panowie kurs na TROMSO, na daleki port w NORWEGI na dalekiej
północy.
Po kilku dniach wzmagania się z dużą falą wchodzimy do portu, wchodzimy
do portu tuz przed potężnym sztormem, który rozszalał się na dobre, już
tu w porcie tylko wicher szaleje i echem we fiordach słychać jego
potęgę.
My jesteśmy już bezpieczni, już w porcie, skończyła skala B i jej
stopnie…
Patrzę tam gdzie jest wejście do portu, poprzez niskie fiordy widać
rozszalałe morze i myślę o tych bohaterach- marynarzach o tych, co
płynęli w konwojach.
Konwoje, które płynęły z Murmańska z pomocą dla Czerwonej Armii i
bohaterskiego narodu ZSRR. Szkoda, że tak mało wiemy o tych bohaterskich
konwojach, tu na dalekiej Północy Norwegii, jesteśmy o krok od tego
szlaku, którym płynęli w konwojach statki i okręty, hen daleko od lądu.
Tu w porcie czuję silę się, potęgę żywiołu, jakim jest morze, w swych
myślach widzę tych odważnych ludzi, którzy płynęli na tych statkach w
konwoju, tu na dalekiej północy, w ciemnościach nocy polarnej.
Ci marynarze to byli odważni ludzie, z jaką odwaga walczyli z tak
potężnym żywiołem, falą, wiatr, śnieżyca, lodowe szpilki, które
przechodzą przez odzież. Nazywane pyłem diamentowym, nie zastanawiałem
się nad ta nazwa.
Dla tych marynarzy z konwojów to był normalny dzień, oni ten żywioł
widzieli, czuli go i mogli z nim walczyć i zwyciężyć morze.
Obawa, strachem, dla tych marynarzy była ciemność, noc i nie spodziewane
ataki okrętów nieprzyjaciela, tu nie była równa walka dla statku
handlowego, gdy przeciwnikiem jest okręt podwodny. O tym mogę tylko w
swoich myślach oglądać te straszne sceny, jakie przeżywali ci, co nieśli
innemu narodu swoją pomoc.
O tym, jaka była prawda, jakie piekło przezywali Ci – Ci bohaterowie
konwojów północnego szlaku o tym mało wiemy.
A my chwała Bogu stoimy już w porcie i czujemy się u Pana Boga za
piecem.
Tromso – tu za progiem portu leżą na dnie morza Ci, co nie ujrzeli do
celowego portu Murmańska, kto i nich pamięta, kto zna ich nazwiska?
Niech spoczywają w pokoju z Bogiem w swej ostatniej i wiecznej wachcie.
Tu na północy Norwegii port Tromso jest perła, jest to piękne spokojne
miasto, otoczone wysokimi fiordami, wydają się bardzo wysokie, bo
sięgające chmur a może chmury są tak nisko? Widok jest piękny a ozdobą
miasta jest jego piękna katedra ze swoja architekturą.
W porcie pobieramy sprzęt połowowy, mapy, trochę świeżych warzyw, wodę.
Po kilku dniach wiatr trochę siadł i wychodzimy w morze, zostawiamy za
rufa piękne fiordy i już morze wita nas długą martwą falą.
Cała naprzód i już nasza RADOMKA zaczyna swą walkę z morzem, płyniemy na
północ hen w stronę SPICBERGENU. Płyniemy i sondujemy dno, szukamy
ryby, by wyrzucić sieci i coś złowić a tu pusto, gdzie się podziała
ryba?
I tak doszliśmy do Spicbergenu, nie zapomniany widok, nasz statek
wygląda jak zabawka przy sypiącym lodowcu.
Ale my tu nie jesteśmy by podziwiać uroki północy, my tu jesteśmy by
łowić rybę – nasz chleb i chleb dla naszych rodzin.
Odpływamy i znowu nasza sonda szuka dogodnego dna morza i ławicy ryb,
ale tu są piekielne głębokości a i dno morza to jakieś stare wieże po
świątyniach, góry, to wszystko to pozostałości pochodzenia
wulkanicznego, tu nie możemy próbować połowów, bo sieć zanim osiągnie
dna zamieni się w strzępy.
Dni mijają próby połowów to parę beczek białej ryby, ale i to ładujemy
do beczek, by czymś zapełnić nasze beczki.
Często przeprowadzamy pomiary paliwa i wody ile mamy w zbiornikach. No i
stało się paliwa mamy na dwa trzy dni pozbycia na łowisku, o tym
zgłaszam kapitanowi.
Kapitanie zgłaszam stan paliwa – mówię – trzy dni na łowisku a reszta
paliwa to na drogę do mamy. Do portu macierzystego.
– Co? Zdziwiony jest kapitan. Teraz, gdy znalazłem ogródek i mogę łowić, bo znam już pozycje i dno morza? To ty nie masz paliwa?
I chcesz schodzić z łowiska?
– Teraz, gdy już wiem jak wygląda dno morza na sondzie, ty mi przychodzisz i mówisz, że nie mam paliwa!
– Kapitanie – przerywam – a ile to dni jesteśmy już na morzu, policz sobie ja nie chcę schodzić z łowiska,
ja tylko mówię ile mam paliwa, a ty zdecydujesz czy będziemy łowić i ile dni. cześć – wychodzę z mostku.
– Marian woła kapitan, wracaj na mostek pogadamy.
– Dobrze kapitanie porozmawiamy. Irek dobrze wiesz, jaka mamy porę roku i
jaka jest pogoda i nie możemy sobie pozwolić by nas holownik zaholował
do portu, zgadzasz się?
– No dobrze Marian masz rację, ale i ja mam rację, no popatrz na wykresy sondy tu
sonda inaczej pokazuje na papierze, o widzisz to tu na dole to jest ryba, to dorsz albo czerniak.
– Kapitanie, co ja ci zrobię, ja podaje tobie, co do tony, bo i tak
trochę mam oszczędności, przez to sztormowanie, ale na podróż musi być
na siedem dni i jeszcze trochę na manewry.
– Mam paliwa na trzy dni, mogę łowić? Tak zrozumiałem. Odpowiada kapitan.
– Tak powiedziałem – odpowiadam, trzy dni łowimy.
– Wybieramy sieci i pójdziemy trochę do OSTU, i tam mam ogródek i tam spróbujemy, trochę połowić.
Załoga na pokładzie wybiera siec, jest duża fala, kapitan obserwuje by
kogoś nie zmyło z pokładu. Po wyciągnięciu sieci jest trochę ryby, może
trzydzieści beczek a może trochę więcej.
– Widzisz jest i tu ryba tylko na nią trafić – mówi kapitan.
– To, po co chcesz zmienić łowisko?
– Bosman wydajemy sidła!! Po chwili krzyczy kapitan z mostku.
Po chwili idziemy pod trałem, z falą i wiatrem by uzyskać potrzebną
prędkość, statek na tej dużej fali przewraca się z burty na burtę a to
jakaś fala przelewa się przez cały statek, tak że załoga która pracuje
na pokładzie jest na moment pod wodą, inni krzyczą pod adresem mostku że
nie umie sterować, inni się śmieją, a wszyscy są mokrzy.
Ale dla rybaków dalekomorskich to normalne, są do tego przyzwyczajeni,
pracują, filetują, piękną rybę, solą i ładują do beczek.
Wiesz Marian ja te ogródki nanoszę na mapę i jak tu wrócimy to już
będziemy wiedzieć gdzie szukać ryby.
Po trzech dniach po obiedzie kapitan powiadamia załogę, że to nasz
ostatni hol i idziemy do mamy.
Załoga tą wiadomość przyjmuje z dużym entuzjazmem i już jest dyskusja za
ile dni będziemy w kraju, bo każdy ma z nas dość tego kiwania się na
morzu.
Jest to taki odruch, – ale starczy nam, że posiedzimy na lądzie parę dni
i już myślimy o wyjściu w morze. Chociaż by na amerykańskie łowiska,
tak na pół roku a później posiedzieć sobie na lądzie parę miesięcy.
Są i tacy, co są samotni ich dom ich całe życie to statek, schodzą na
ląd w kraju idą do knajpy napić się piwa albo coś mocnego, ale na noc
wracają na statek, siedzą sobie w swoich kabinach i już myślą o wyjściu
statku w morze.
Są i tacy schodzą na ląd by spotkać się z ukochaną osobą na cmentarzu, –
bo jego ukochana osoba jest już na innym świecie.
Przychodzi tu na witomiński cmentarz by zapalić świece, na mogiłę
ukochanej osoby, by po kryjomu w ciszy cmentarnej powspominać sobie jak
to było, gdy ona, jego ukochana żona żyła, a on nie widział, gdy chowali
ja tu na cmentarzu tu na Witominie, bo przecież był na dalekich
łowiskach Kanady.
Dziś stoi nad mogiłą ukochanej mu osoby i po kryjomu opłakuje, żali się
sam nad sobą, że już jej nie ma tu, tu z nim i że on tu jest sam i że ją
kocha i pamięta o niej i dobry Bóg da, ze może po śmierci będzie mógł
spędzić tu w tej świętej, polskiej ziemi, tu na witomińskim cmentarzu
obok ukochanej osoby.
Na cmentarzu czas szybko mija świece wypaliły się, nadeszła noc,
cmentarz opustoszał, to dobrze kochana, bo mogę teraz z tobą głośno
rozmawiać, że cię kochałem i kocham.
Ciemno, noc i czas pójść do domu – do domu na statek, jest sam, wracam
do siebie na statek.
A ci, co spędzają czas na lądzie wśród swoich bliskich są szczęśliwi, są
razem z żoną, dziećmi, rodzicami i swoimi bliskimi. Swoją ukochaną
dziewczyną.
Po wieczornej wachcie do mojej kabiny przychodzi kapitan.
– No, co mechaniczku pogadamy sobie – mówi kapitan.
– Witaj pierwszy po Bogu w moich salonach – odpowiadam. Wiesz Irek zrobię kawę i napijemy się i pogadamy.
– Co? Wiesz, jaka kawa jest szkodliwa? Kapitan się zrywa i mówi – chcesz
mnie pozbawić życia? A czy wiesz jak kawa szkodzi na moje słabe serce i
nie tylko na serce?
– Dobra, dobra siadaj Irek – mam jeszcze coś awaryjnego, co nie szkodzi na serce kapitana wielkiej i małej żeglugi.
– O to rozumiem, dziękuję tobie za uratowanie życia kapitanowi, tego tobie DALMOR a i partia nie zapomni.
– Ty cwaniaku – mówię – wiesz, co jest dobre.
– Marian a co nam zostało? Śmiech, no i rybacka pogoda i patrz cały czas
dmucha i to zdrowo, w tym rejsie mięliśmy 11 dni pogody, gdy dmuchała
siódemka. A reszta to 9 – 10 i więcej. Ja już nie pamiętam, kiedy spałem
w koi.
– No i ja tez pospałem sobie na kanapie – wtrącam.
– Mów kapitanie, co robimy?
– No, co robimy lecimy do mamy – odpowiada – byle jakoś pogoda się nie zmieniła.
– Pogoda może się tylko poprawić – mówię.
– Nie może się wiatr zmienić i dopiero da nam popalić.
– O tym nie pomyślałem, była by to wielka morska karfuzja na całą gębę.
– I jest i nasz truciciel. Kucharz wchodzi do kabiny niesie półmisek
stawia na stół z półek zdejmuje instrukcję i zabezpiecza półmisek przed
upadkiem w czasie przechyłu statku.
– Siadaj szefie – mówię – i czuj się gospodarzem i czyń swa powinność.
Kucharz wszystko ustawia i odpowiednio zabezpiecza, do herbaty dolewa
ducha podając filiżanki do ręki. By się nie wylewało, bo szkoda.
Pierwszy toast za koniec rejsu, drugi za szczęśliwy powrót, trzeci już
za zdrowie.
– Irek powiedz, za co my cię tak lubimy? Dociekliwie mówi kucharz.
– To wy nie wiecie? Odpowiada kapitan.
– Nie, nie wiemy.
– Panowie – mówi kapitan Wichniewicz, – bo jestem Polakiem, jestem
rybakiem, kocham Polskie i wszystkie morza świata a moje zycie to pogoń
za rybą!
– Brawo, brawo kapitanie brawo – mówimy.
Posiedzieliśmy a po kolacji rozeszliśmy się do swoich kabin, ja byłem w
swojej, więc jedna to droga do koi.
Mijają dni pogoda sztormowa, ale na naszą korzyść, bo i wiatr i fala
pomaga naszej RADOMCE szybko płynąć, chociaż przechyły są duże i bardzo
dają nam odczuć, załoga czuje się zmęczona dokuczliwą pogodą.
Rejs nie udany, wracamy z pustymi beczkami, a te paręset beczek z rybą
to nawet nie starcza na otarcie za naszą prace. Już nie mówiąc o
paliwie.
Nikomu nie można wytłumaczyć, że sztorm nie pozwoli nam na połowy a to,
że nas wypędzono z Północnego, do kogo pójść na skargę? Nie ma gdzie.
Dni mijają tylko sztorm nas nie opuszcza, potężne fale zalewają statek,
który przewraca się z burty na burtę a to znowu zanurza się w otchłań
morza, to znowu rufa statku niebezpiecznie się wynurza, pokazując ster i
wirującą śrubę, która wytwarza potężny tuman wody a wiatr ten tuman
wody przenosi na statek i na chwilę statek jest nie widoczny.
A do Gdyni jest jeszcze kilka dni podróży, dni męczących sztormem. tuż
przed cieśninami duńskimi radio – oficer przynosi mi telegram.
– Cześć pierwszy – mówi radio – nasz telegram od firmy część –
– Poczekaj radio, co to za telegram?
– Poczytasz to się ucieszysz i radio-oficer wychodzi.
– Czytam ten telegram, co to ma znaczyć? Czytam teraz na głos telegram.
PO PRZYJSCIU STATKU DO GDYNI DOSTARCZYĆ DOKUMENTY STATKU DO DZIAŁU TECHNICZNEGO – BEDNARSKI.
O co im chodzi? Przecież dokumenty są w porządku, może to jest po prostu pomyłka. Dokumenty są aktualne, czyżby czarny telegram?
Czyżby to był czarny telegram dla naszego statku?
Idę na kolacje a w mesie załoga dyskutuje, co będzie z naszym statkiem,
z, RADOMKĄ, co będzie z nami? Co będziemy robili na lądzie?
Nikt właściwie nie wie nawet kapitan nie może odpowiedzieć na pytania
załogi.
– Panowie załoga nic wam nie powiem, bo nic nie wiem, wiem, że na
Bałtyku jest cholerny sztorm, bosman powiedz i dopilnuj by wszystko było
zabezpieczone a tych nowych nie wypuszczaj z dziobu.
– A co mają z głodu zdychać? Odpowiada bosman.
– Nie zdechną, nie zdechną – wtrąca kucharz – a prowiantu szkoda, bo to
jeden z drugim ledwo gębę zamknie po żarciu to szybko leci na dek by
wyrzygać i po co to jeden z drugim żre a prowiant kupujemy za dolary no
mam racje panie kapitanie?
A kto to taki, co niszczy prowiant? Szefie dasz mi listę takich, co to
niszczą prowiant i jeszcze zanieczyszczają morze, a wy Sekretarzu partii
zrobić im szkolenie partyjne i powiedzieć im co o tym myślał Lenin i co
o tym, mówił i niech posprzątają bibliotekę partyjną.
Praktykanci nie jędzą i tylko patrzą jeden na drugiego, co robić, może
uciekać na dziób, ale bosman ma już dla nich zajęcie.
No marynarze starczy tego żarcia będziecie tu pomagać sprzątać, mesie i
kuchnie, tylko uważaj szefie by nie wyjadali ci prowiant.
Jak, nie daj Boże złapie, że podjadają mi prowiant to tasakiem i za
burtę, póki jesteśmy na neutralnych wodach, takie mówi Prawo Morskie?
– A ty mechanik tez uważaj by się ktoś nie wpieprzył korby tak jak ten w
na POPRADZIE, to chyba pierwszy raz u nas we flocie, że ktoś wpadł w
korby maszyny.
– Nieszczęścia chodzą po ludziach – mówię i wychodzę z mesy.
Bałtyk małe morze, ale potrafi pokazać jak jest groźny i tak tez jest na
Bałtyku, morze szaleje, chyba skończyła skala B.
Statkiem rzuca na wszystkie strony, w kabinie znowu wszystkie martwe
przedmioty ożyły, to jakaś szklanka kula się po podłodze kabiny, to
znowu coś stuka w szufladach, spadają instrukcje z pólek a niech lata i
stuka w Gdyni się wszystko uspokoi i zrobię porządek.
Kładę się do koi z myślą, że zaśnie i zapomnę o wszystkim, nie, nie da
rady wstaje otwieram po kolei szuflady no i winowajca, są to dwie
butelki piwa, które były zawinięte w pościeli i jakoś się wydostały z
niej i latając luźno po szufladzie stukali nie dając mi spać, bo w
szufladzie pod koją coś cholernie stuka.
Mijamy Rozewie, przy normalnej pogodzie po trzech godzinach byłaby
Gdynia a teraz przy tej pogodzie to i sześć godzin nie starczy.
Bałtyk szaleje, nie widać nic nic, bryzgi wody zakrywają cały świat, ale
nasz statek RADOMKA dzielnie walczy ze żywiołem, walczy, bo może
wyczuwa ze jest to jego ostatnia walka na ringu statek – morze.
Statek nie bierze na siebie fale, lecz swoja potężną dziobnicą rozbija
potężne fale morskie.
Ja RADOMKA wzywam cię Bałtyku na walkę, na walkę Bogów, – choć morze jesteś tak wielkie nie zwyciężysz mnie!
Statkiem wstrząsa, kiedy statek zadaje cios morzu, rozbijając kolejną
falę, znowu wstrząs to potężna fala uderza w statek i zakrywając go górą
wody, i znowu wstrząs to śruba statku się niespodziewanie wynurza i tak
trwa walka żywiołu z małym rybackim parowcem.
I znowu cios dostaje morze, ale jego rozbita fala przelatuje przez cały
statek, nikt na tą walkę nie zwraca uwagi, przecież to jest normalne,
gdy jest sztorm.
W maszynowni jest duszno i gorąco, zamknięte są świetliki, nawiewniki są
zasłonięte by fala nie wlewała się do maszynowni i kotłowni.
Tak samo jest w pomieszczeniu załogi, tu tez duszno, bałagan, który
spowodował sztorm, ludzie starają się, chociaż trochę uporządkować swoje
kabiny, bo przecież w Gdyni przyjdą goście – rodziny.
W Gdyni już wiedzą, że RADOMKA walczy z wielkim sztormem i że opóźnia
się wejście statku do portu Gdyni.
Mam wachtę, w maszynowni wszystko się kręci jak powinno, mimo ze należy
się mieć na baczności, bo przechyły są z każdej strony, jest telefon z
mostku – odbieram – słucham pierwszy, dziękuje za 10 minut PILOT na
burcie, dziękuję.
– Mimo ze jesteśmy w zatoce rzuca jeszcze statkiem jak na pełnym morzu – zauważa palacz.
– Nie wiesz? RADOMKA tak się rozkiwała ze jeszcze będzie przy koi się kiwać przez parę dni.
– Panie pierwszy trochę to leje pan z tym kiwaniem.
Po kilkudziesięciu minutach i po kilku manewrach strzałka telelegra
manewrowego zatrzymuje się na STOP, po chwili zmienia swoje położenie na
pole KONIEC MANEWRÓW i telefon z mostku.
– Mówi kapitan – koniec manewrów, stoimy przy nadbrzeżu, dziękuję za manewry – kapitan!
– Dziękuję, dziękuję – odpowiadam.
Jak zwyczaj nakazuje w portach, po wejściu do portu po zakończeniu
manewrów załoga maszynowa schodzi do maszynowni by zrobić porządek, na
RADOMCE główna maszyna parowa nie ma osłon jest naga, tak jak widać a
nawet w pewnym sensie można podziwiać jej piękną prace?
Prace wszystkich jej elementów w trakcie jej pracy, widoczne są jej
trzonów tłokowych, kulis, mimośrodów, stawideł i dużo innych elementów.
Schodzi i drugi mechanik – jako gospodarz maszyny, kieruje załogą, co
ma, kto zrobić, a sam przygotowuje mechanizmy do odstawienia. Do
zatrzymania pracy urządzeń pomocniczych.
– Drugi – mówię do drugiego mechanika- pokręć jeszcze trochę maszyną na –
BARDZO WOLNO – i dobrze przesmaruj wszystko. Przekręć lubrykatory, a na
koniec podlej oleju do suwaków i cylindrów – no sam dobrze wiesz, co
masz zrobić.
– Dobra, dobra wiem, co i jak mam zrobić by było wszystko zrobione.
– Tadziu zrobisz, ale tak jak cię proszę?
– Zrobię tak jak mi mówiłeś a teraz uciekaj do kabiny, bo już makler wprowadził twoją żonę do kabiny.
– Kto Każmierczak?
– No pewnie, że Tadziu.
Coś mnie tu w maszynowni zatrzymuje, coś, co każe mi tu stać na
schodach, zejściówce którymi wychodzi się z maszynowni, moje myśli mi
mówią pamiętaj że umarłemu należy zamknąć powieki.
Ach, o czym ja myślę, przecież to tylko kupa żelastwa, no jak można
mówić o czymś, co się kochało. Przecież to tylko maszyna parowa.
Patrzę na to piękno, co stworzył człowiek na maszynę parową na to, co
nazywano cudem, dziś jeszcze żyje, patrzę na krzątających się ludzi jak
oni sprzątają, jak pucują, tak jak by nikt z nich nie wyczuwał ze może
jutro ta maszyna już nie będzie pracowała.
My chcemy wierzyć ze może za parę dni wyjdziemy gdzieś hen na dalekie
łowiska.
Daj Boże, aby ten statek wyszedł jeszcze w morze.
Hej pierwszy mechanik! żona czeka w kabinie koś mi przypomina.
A ja stoję na zejściówce z maszynowni, patrzę na mechaników, palaczy,
pomocnika palacza, – ci ludzie na pewno kochają tą maszynownię parowca.
Pewnie tak jak ją kochałem tą charakterystyczną maszynownie na
parowcach.
Maszyna główna bardzo wolno się obraca, patrzę na korbowody, na kulisy
na jej płynna cichą pracę, wydaje mi się w tej pracy dużo smutku. A może
romantyzmu?
A od czasu do czasu wydaje cichy syk pary na dławicy czy suwakach cichy
syk by nikt nie zwracał uwagi.
Ten cichy syk pary wydaje mi się jękiem, jękiem umierającego.
Maleńki syk – jęk sprawiają ze czuję na swojej twarzy maleńką zbłąkaną
łezkę a może jest ich parę – żegnaj maszyno parowa, człowiek cię
zbudował i człowiek zniszczy. Wychodzę z maszynowni.
W kabinie witam się ze swoją ukochaną rodziną.
– Marian, co ty tak na dole tak długo siedzisz? Pyta żona
– Ja? No wiesz Danusiu jak to jest, sprawdzałem zawory.
– W kabinie jest już kawa i jakaś zakąska, jest dla dzieci kakao i coś słodkiego, kochany szefie – kucharzu.
Siadam przy stole tak, że widzę całą swoją rodzinę, ale i przyrządy
znajdujące się gablocie kontrolujące prace maszyny i kotłowni.
Oczywiście staram się jakoś prowadzić rozmowę z żoną, córeczkami.
Ale moje myśli są tam na dole w maszynowni, moje rozmyślenie przerywa
moja żona.
– Marian – pyta żona – stało się coś w maszynie? Jesteś taki inny,
jesteś smutny, jakiś dziwny, patrzysz tylko na te zegary a nas nie
zauważasz i nic do nas nie mówisz.
– Nie Danusiu zamyśliłem się tylko.
Dzwoni telefon a to drugi mechanik, dobrze, dobrze czyn swoją powinność – mówię i odkładam słuchawkę.
– Jestem jak Piłat – niech to ktoś inny zrobi, niech zamknie ten zawór,
zawór ze życiodajną parą dla maszyny, niech zatrzyma jej piękną prace i
niech zatrzyma wielkie serce tego małego rybackiego parowca.
Jestem nikim i nie mogę zatrzymać historii czasu.
Moje rozmyślenia przerywa mi głos mojej żony.
– Marian czy ty nie widzisz nas tu w twojej kabinie? Co tobie jest? Masz
minę jak byś był na pogrzebie, nawet się nie cieszysz ze nas widzisz?
– Co mówisz Danusiu?
– Ze zachowujesz się jak byś był na pogrzebie, granatowy mundur i ten czarny krawat i ta twoja grobowa mina.
– Ja tak wyglądam?
– Popatrz na dzieci, nic im nie mówisz tylko patrzysz w te twoje zegary.
– Zawsze byłeś inny, byłeś wesoły a dziś nie poznajemy cię.
– Danusiu, – ale mój wzrok błądzi po przyrządach kontroli maszynowni, które już się zatrzymały – Danusiu zaraz ci coś powiem.
– Powiadasz o pogrzebie, ale nie wiesz ze dzisiaj jesteśmy na pogrzebie,
na wielkim historycznym pogrzebie, RADOMKA już nigdy nie wyjdzie w
morze, pozostanie na sznurku.
Tak jak zmarłemu oddajemy ziemi gdzie zamienia się w proch, tak tu nasza
RADOMKA zamieni się w rdze.
Może i wy zapamiętacie ten smutny dzień dla mnie, dzień rozstania się
kochanymi parowcami, polskimi parowcami.
A dziś – może dla kogoś wydać się śmieszne, – gdy na dworcu kolejowym
spotykam stary parowóz, opalany węglem, podchodzę i dyskretnie wchłaniam
zapach pary i oleju, który mi przypomina moje parowce i ich
maszynownie, ich kotłownie, ich piękno, które już się nie spotyka na
morzach.
– Marian jesteś śmieszny i stary…