Strona z pamiętnika Kanada 1967 r. Rodak Marian…
Był to rejs, połowy udane, załoga zadowolona, bo była praca, ale będzie satysfakcja w Gdyni przy kasie.
Pogoda u wybrzeży północno – amerykańskich jest bardzo mglista, bywa ze mgła jest tak gęsta,
że naprawdę nie można własnego nosa zobaczyć. Takie mgły to jest to co się nie zapomina,
dziś jest dzień wesoły dla załogi, dziś koniec połowów u brzegów kanadyjskich łowisk.
U brzegu Kanady łowiska są bogate w rybę, dno łagodne, można jedną siecią pół roku łowić i jej nie porwać na
firanki. A gdy sonda wykryje łowicie – należy stopować maszynę a kapitan umiejętnie musi manewrować by
złowiona rybę wyciągnąć na pokład.
Bo przecież łowiska są małe, chociaż Atlantyk jest duży to teren połowów jest mały, może nie jest on taki mały,
ale ilość statków rybackich liczy się w setkach, są tu statki różnych bander, chociaż większość statków to
statki Radzieckie no i nasze Polskie, tak są tu japońskie potężne przetwórnie o dużej mocy przerobu złowionej
ryby i są jeszcze inne – innej bandery.
A więc przy tak wielkiej ilości statków sztuką jest wyciągnąć siec zwłaszcza na naszych statkach parowych
burtowcach, gdzie wydawanie sieci lub jej wyciąganie się po prawej burcie statku, stąd nazwa burtowce.
W czasie wyciągania sieci wyrzucamy ileś tam opon, jako odbijacze by zabezpieczyć się, gdy inny statek
zdryfowany czy też idący pod trałem a nie może zmienić kursu, dochodzi ze statki ścierają się burtami by
przy starciu się burt może nastąpi zerwanie kabli a gdy statek jest w trakcie wybierania, wyciągania sieci
może po prostu, gdy sieć, która znajduje miedzy burtami statków, zostaje zmiażdżona na wskutek starć
stalowych burt, po prostu zniszczyć sieci.
Na tych łowiskach kapitan musi być CHŁOPEM, być bezczelnym, ale znający prawo drogi i mieć pewność ze
tam na dole w maszynowni każdy jego manewr będzie wykonany natychmiast no i mieć NOSA.
Tu u wybrzeży Kanady na jej łowiskach połów to nic innego jak wielka gra w szachy. Kapitanowie bacznie
się obserwują, chociaż są dla siebie nie widoczni, wydaje się mostek kapitański jest pusty i ze tylko stoi
sternik przy kole sterowym, kapitan bywa i tak ze klęczy przy oknie by nie być widoczny, ale bacznie
obserwuje przeciwnika, jaki zrbi ruch, jak zmieni kurs, gdy statki bardzo niebezpiecznie do siebie.
Tu jest wielkie ryzyko idzie statek – kursem i tu jest walka nerw, kto komu ustąpi z kursu.
Idą te statki sobie naprzeciw i ktoś musi ustąpić! Ale każdy z nich ma na swojej sondzie zapis i kapitan wie,
że siedzi na rybie i co ja mam mu ustąpić?
Walka nerwów, ale satysfakcja umiejętnego ruchu na szachownicy łowiska, na parowcu kapitan musi mieć ten
ułamek sekundy by wcześniej telegrafem manewrowym dać sygnał do maszynowni by tam na dole w maszynowni
mechanik stojący przy stanowisku manewrowym wykonał ten manewr sprawnie, kapitan i mechanik na parowcu i
tu na trawlerze rybackim to musi być jeden organizm psychiczny pełen zaufania.
Tu na kanadyjskich łowiskach kapitan musi być stanowczy, bo inaczej nie złowiłby nawet ślepego śledzia!
Najgorszymi nawigatorem są Rosjanie nie znają zasad pływania na tak zagęszczonym przez statki łowisku a
może jest to ich mania wielkości i że to oni tu rządzą. To też na nasz sygnał syreną a jest to potężny
sygnał wytworzony z piętnastu atmosfer pary. Gdy nie reaguje „sowiet” kapitan oddaje strzał z rakietnicy w
stronę jego mostku.
Bywało i tak ze Rosyjski w ordynarny sposób taranuje trawler idzie na dno, załogę uratowano. Rosyjski
ucieka w nieznane, polski trawler idzie na dno, załogę uratowano.
Finał w Izbie Morskiej – winowajca nie wstawił się na sprawę, bo winę miał Polak – wiadomo wielki brat ma
swoje przywileje w Polsce.
Nasz statek jest załadowany do maksimum beczkami smacznego śledzia.
Koniec połowów i idziemy do mamy – słychać z pokładu rozmowy.
Trzy długie sygnały naszą parowa syreną o sile szesnastu atmosfer oznajmia
wszem ze my, że nasz statek schodzi z łowiska, pół roku minęło szybko. Każdy z
czekał na ten dzien., liczył ile jeszcze dni do zejścia statku z łowiska.
Żegnaj Kanado, Zegnaj Halifax, żegnajcie parowce, spotkamy się tu na łowisku za
parę tygodni i my będziemy żegnać wówczas te statki, które będą schodzić z łowiska.
A wiec przyszedł czas i my schodzimy z łowiska i „idziemy” do naszych bliskich –
do kochanej dziewczyny, dzieci, rodziców i do naszej pięknej Gdyni. Macierzystego portu.
Załoga na pokładzie sprząta pokład, co nie można włożyć do ładowni zabezpiecza na pokładzie,
pokład statku musi być dobrze zabezpieczony wiadomo Atlantyk potrafi być groźny nie tylko dla
takiego małego, rybackiego parowca jak nasz, wiemy ze i duże statki tu toną.
Chociażby taki wielki statek, jak, jakim był TITANIC.
Również w maszynowni jej załoga robi pomiary zbiorników paliwa wody, oleju,
opróżnia beczki z olejem do zbiorników – wiadomo, co w stodole to nie moknie,
zabezpiecza wszystko, co może w czasie sztormu OŻYĆ i narobić nam kłopotu.
Statek stoi w dryfie by załoga mogła spokojnie uporządkować i zabezpieczyć to, co pozostanie na pokładzie.
Nasz statek to mały parowiec liczący około pięćdziesięciu kilku metrów długości,
mających jeden kocioł a co się stanie, gdy w sztormie nastąpi awaria kotła?
Lepiej o tym nie myślimy a właściwie, to nie myśleć, o jakiej awarii.
– Panowie mowie do załogi maszynowej – jak będzie wszystko Klar no wiecie gotowe do jazdy,
to proszę mnie zgłosić i będziemy lecieć do mamy.
Wychodzę z maszynowni i idę na mostek, kapitanem jest starszy góral o nazwisku Piska, –
który udaje zdziwionego moim wejściem na mostek
– A to ty mój mechaniczku?
– Ty i ci twoi kowale jeszcze długo będziecie się pieprzyć w tej twojej kuźni? Pyta kapitan.
– Ani minuty dłużej kapitanie jak tego wymaga sytuacja – odpowiadam.
– Sytuacja, sytuacja już ja znam te twoje sytuacje.
– Przecież twoje dzięcioły na pokładzie jeszcze nie skończyły sprzątania na pokładzie. Odpowiadam kapitanowi.
– No na pokładzie to moje ludzie mogą pracować przy „całej naprzód”.
A wiesz mechaniczku, ty mój kowalu, że na Atlantyku będzie zdrowo pizdzić i to zdrowo,
popatrz na barometr jak leci na dół.
– Co prawda barometr nie człowiek, ale i jemu może się popieprzyć na tym cyferblacie – odpowiadam?
Myślę kapitanie ze jak damy „całą naprzód” to i barometr nie będzie nam potrzebny no nie?
– Oj, oj ty mechaniczku, zapomniałeś zeszły rejs jak liczyliśmy czy nam starczy paliwa?
Paliwa do najbliższego portu.
Ale ile razy zawracaliśmy ile dni sztormowaliśmy i zamiast do kraju wracaliśmy do westu,
nie nasza była wina, ale bazy, że nie dali paliwa ile nam było potrzebne na przelot przez Atlantyk.
– Pamiętam, pamiętam to był ciężki rejs, Atlantyk to Atlantyki ma swoje prawa, które my nie znamy.
Telefon dzwoni – kapitan odbiera,
– co wy na mostku szukacie swego mechanika? Jest tu, jest i uczy kapitana nawigacji –
masz mechanik twoja stajnia cię szuka.
– Słucham, mechanik – mówię – aha, wszystko macie zrobione, dobra, to, co możemy ruszać? To uwaga na manewry.
– No kapitanie ruszaj okrętem – mówię
Kapitan powoli podchodzi do telegrafu manewrowego i daje na „całą naprzód”…
Statek powoli zaczyna płynąć, powoli maszyna zaczyna nabierać swoje obroty, sternik stoi
już przy kole sterowym i oczekuje komendy, jakim ma iść statek.
Powolne drgania kadłuba świadczą ze mechanik powoli rozkręca maszynę na obroty marszowe.
Kapitan powoli ściąga linkę syreny i daje trzy długie sygnały – żegnamy tych, co pozostają na łowisku.
Nawigator podaje sternikowi kurs, kurs Polska, kurs kochana ojczyzna.
Oficer nawigacyjny nerwowo koryguje dane kursu, sprawdza radar, patrzy na DECCA, spogląda na kompas
czy jest taki kurs, jaki podał sternikowi.
Przechodzi z mostku do kabiny nawigacyjnej, to znowu jest na mostku spogląda przez okna patrzy,
co się dzieje przed statkiem, z lewej i prawej burty, ze skrzydła spogląda, co się dzieje za rufą statku.
Kapitan patrzy przez okno mostku – patrzy gdzieś hen przed kursem statku,
patrzy tak, jak się to czyni, gdy się wie, że się tu już nie wróci.
Twarz kapitana przypomina mi kogoś, kto żegna kogoś nad mogiłą.
Nerwowość nawigatora i mnie się udzielatelefonuje do maszynowni
– No – pytam – no jak tam trzeci? Wszystko się kręci? Aha, wszystko gra, no to uważaj na wszystko, cześć.
Jestem tu w kurniku
– No i co nawigator masz wszystko ustawione na kursie?
– Tak panie kapitanie – odpowiada nawigator.
– Ale uważaj, bo może być gdzieś Ruski a wiesz jak jest daleko od łowiska to na pewno odchodzą jakiś ich
pierwszy maja rocznice rewolucji.
Rakietnica niech jeszcze leży w pogotowiu. Tłumaczy kapitan a do mnie mówi
– No, co mechanik, musimy sobie pomówić, to chodź do mnie do salonu, – bo nas tu podsłuchują –
mówi śmiejąc się – wiesz, jacy to są ludzie.
Wychodzimy z mostku do salonu kapitana.
– No, to, co pierwszy? Mówi kapitan – dzięki Bogu rejs się skończył,
no to weźmiemy sobie po małym i pogadamy, podziękujemy Neptunowi i jemu damy łyka,
za udany połów i za szczęśliwy powrót – zgadzasz się ze mną mechaniku?
– Tu kapitanie nie ma, o czym dyskutować – odpowiadam.
– Patrzcie, patrzcie, chyba pierwszy raz mechanik nie dyskutuje o poważnych sprawach.
– I to o politycznych sprawach – wtrącam.
Kapitan stawia na stole trzy ozdobne szklanki, nalewa do nich czysty kanadyjski rum,
tego rumu nie posmakujesz w ojczyźnie.
Kapitan bierze ze stołu jedną szklankę a ja pozostałe dwie, wychodzimy ze salonu za skrzydło
mostku po prawej burty.
Kapitan patrzy w morze, patrzy tam gdzieś na horyzont, kiwa głową…
– Bóg ci zapłać Neptunie, za dary, które nam dałeś i naszym rodzinom, za pogodę, za wszystko,
co nam dałeś, Bóg ci zapłać Neptunie!
Za wszystko tobie dziękuję w moim imieniu i w imieniu całej mojej załogi
a świadkiem niech jest tu stojący obok mnie mój mechanik
– Amen! mówię bardzo poważnie.
Kapitan wylewa zawartość szklanki do morza i patrzy na morze tak jak się patrzy ukochanej osobie w oczy.
Kapitan odwraca się do mnie – patrzymy sobie chwile w oczy – i stary swoim powolnym głosem mówi
– wzięli diabli krowę, niech biorą i to ciele wyrzucając piękną szklankę z burtę.
Podaje kapitanowi szklankę z rumem
– No stary dość tych sentymentów – wypijmy za szczęśliwy powrót.
– Kapitan kiwa głową mówi – tak za powrót do domu i byśmy tu znowu powrócili.
Powrócić tu, na te piękne wody kanadyjskie i łowiska.
Ja – ja jeszcze tu wróciłem, tu na Atlantyk na kanadyjskie łowiska…
– Choć mechanik do salonu, posiedzimy trochę. Spokojnie mówi kapitan.
Gdyby ten salon mógł mówić – opowiedziałby nam ciekawe historyjki,
byłaby to spowiedź załamanego człowieka, który nie wytrzymał psychicznie tych sześciu miesięcy,
tu na wodach Atlantyku.
Inny człowiek użala się, że nie otrzymała listu od kochanej mu osoby.
To znowu ktoś chce powrotu do domu do swych bliskich i prosi by mu pomóc.
Już nie wytrzymuje psychicznie, chce wracać do domu by już nigdy nie wejść na pokład rybackiego statku
Tu w salonie nie zawsze są rozmowy wesołe są i wyznania, są i smutne wyznania.
Bo ktoś nie może sobie uzmysłowić jak wygląda osoba, ta osoba, co jest mu tak bliska sercu,
– bo nie ma jej zdjęcia, a nawet małego loczka jej pięknych pachnących włosów.
Tu na Atlantyku przeżywamy nasze wspomnienia – pierwsze spotkanie z ukochaną a później dzień wyjścia
statku w morze, pożegnanie gdzieś w pobliżu portu, by nie spóźnić się na statek, pożegnanie,
gorący pocałunek, którego już nie pamiętamy a za którym tak nam tęskno.
Tu na morzu, poznajemy siebie, przyznajemy się ze jesteśmy źli, bardzo źli. Bo i tak bywało.
Pieścimy i całujemy jej piękne ręce, dotykamy te piękne pachnące jej włosy, – bo nie mamy odwagi,
śmiałości by całować jej usta, zapatrzeni w jej oczy, jesteśmy tacy szczęśliwi. Ale zły duch mieszka w nas.
Coś w nas pozostało z tych, którzy bywali na żaglowcach.
Bo starczy jedno małe kiwnięcie jakiegoś kolegi Heńka, Zbyszka czy Leona i już wiemy, o co chodzi,
przepraszamy ukochaną dziewczynę, ze muszę, ze przepraszam, ze mi tak przykro ale wachta i że cumy albo i
bunkrowanie.
A prawda jest inna, idziemy w „tango” po chwili zapominamy ze jest świat, że jest ona ukochana, dlaczego tak jest?
Dlaczego taki musi być ten postój w porcie, bywa i gorzej?
Mamy tu nad koją zdjęcie ukochanej dziewczyny, które na dobranoc dyskretnie całujemy,
albo, gdy czujemy się zapomniani, mamy jej mały loczek włosów, tych najpiękniejszych włosów,
nieraz mamy jej małą damską, delikatną chusteczkę, którą wycierała swoje cudowne oczy, łezki w dniu pożegnania.
I te miłe przedmioty nas tu łączą, łączą nasze wspomnienia, które są dla nas wielkim skarbem,
bo przecież to jest ONA nasza miłość.
A jacy jesteśmy naprawdę, starczy nam przykry sen, o niej, o tej świętej ukochanej dziewczynie,
ale jest to dla nas przykry sen a cały ten maleńki nasz skarb – nasza świętość naszej miłości,
skarb naszej miłości poleciał, wyrzucamy za burtę.
Jesteśmy po prostu źli, jesteśmy samotnikami, popatrz jeszcze widać unoszące na powierzchni morza,
skarby twojej miłości, ale już za późno by je uratować, by mieć je. Tu na morzu pozostaną twoje
symbole twojej miłości.
Patrz, patrz jeszcze są widoczne tam na fali a może jest to złudzenie twojej wyobraźni, że widać
hen oddalającą na powierzchni morza małą damską chusteczkę, miała kolor seledynowy, była taka
delikatna, tyle razy oglądał, całował już jej nie ma, nie widzę jej. Dlaczego to zrobiłem? Bo był
sen to był przykry sen.
A teraz, co? Nie ma zdjęcia, nie ma loczka jej, które tak gorąco całował te cudowne włosy, małej
chusteczki przypominającej nasze piękne chwile rozstania. Naszą miłość.
Tu gdzieś na wielkim morzu rozstaliśmy się. Dlaczego tak jest? Zastanawiam się….
– A co ty mechaniku tak zaniemówiłeś? Przerywa moje myśli kapitan.
– A tak się zamyśliłem kapitanie, wiesz wydaje mi się ze któryś z krzyżulców stuka.
– Zostaw te twoje krzyżulce i korby a nalej do szklanek, bo zaśniemy. Mówi kapitan.
– Może i racja, mówię – nalewam do szklanek wspaniały kanadyjski rum, wnosimy toast za powrót do domu,
za kochane osoby, za miłość a i za symbole naszej miłości, które wyrzucone za burtę i
pozostały gdzieś tam na Atlantyku
Zazwyczaj to przy szklance dobrego trunku dużo się mówi,
wspomina, ale dziś jakoś rozmowa nam się nie klei, a wszystko przez to, że się rozstaliśmy z
naszymi skarbami, naszymi symbolami naszej miłości.
Po chwili mówimy sobie dobranoc i się rozchodzimy do siebie – do swoich kabin.
Już łowiska pełne życia zostało za rufą naszego parowca, już jesteśmy tu na Atlantyku sami, jest mglisto, cisza i piekielna ciemność. A do Gdyni tak daleko, tam w Gdyni przyjdą na statek rodziny, będą gorące powitania a potem długie rozmowy o tym, co się działo w domu i tam na morzu, czy powiemy o tym rozstaniu? O wyrzuceniu symboli naszej miłości? Tam na Atlantyku. Potem na statku pozostanie wachta i ich rodziny. Będzie jeszcze ktoś na statku, do którego nikt nie przychodzi go przywitać, a on ten samotny patrzy na tych, co się cieszą swoimi bliskimi, jest mu smutno tu w tym dniu, przyjścia do portu, bo czuje się innym człowiekiem, nikt nie widzi jego samotności, jego smutku, może da Bóg, że wróci znowu tam na wielkie wody Kanady i tam nie będzie samotny, będziemy wszyscy samotni…