Rybacka poczta

·

Dziś śmiało mogę powiedzieć, że było to bardzo, i to bardzo dawno temu. Było to w czasach PRL-u, gdzieś na początku tak zwanej „Gierkowskiej dekady”, w czasach, w których żaden uczciwy i nawet niewiele rozgarnięty człowiek nie ośmielał się głosić absurdalnych teorii o nieopłacalności polskiego rybołówstwa dalekomorskiego. Życie bowiem samo dowiodło, że dla całego świata po dzień dzisiejszy rybołówstwo jest opłacalnym i to bardzo, natomiast Rzeczpospolita Polska nie ma już dziś dalekomorskiej rybackiej floty.
Na bezkresach łowisk północnych połaci Oceanu Atlantyckiego, przez rybaków Georges Bank zwanych, gdzieś w pobliżu wybrzeży Stanów Zjednoczonych, licząca ponad 60 statków, flotylla polskich trawlerów rybackich poławiała śledzie. Na jednym z parowych burtowców, noszącym nazwę polskiej rzeki Szprotawa, stojąc na pokładzie trałowym, w warstwie ryby sięgającej po krocze, odgławiałem ostrym nożem dorodne matjasy. Ryby było w bród, cały pokład trałowy żywym srebrem zasypany i prócz trzymającego wachtę na mostku kapitana, wszyscy wolni od wacht pracowali na pokładzie przy sortowaniu, odgławianiu i zasalaniu śledzi do beczek. Potwornie byłem umęczony kilkutygodniową przekraczającą 20 godzin dziennie, niemiłosierną harówką na pokładzie przy rybach oraz wachtami w statkowej radiostacji. Właściwie to śmiało można powiedzieć, że pracowałem zupełnie jak bezmyślny robot. Z transu tego wyrwało mnie zapytanie któregoś z rybaków.
– Panie radio! Był pan przecież rano w radiostacji, to może słyszał pan, czy jakiś nasz polski statek wiezie z portu listy tu do nas na łowisko?
Oho! Chyba mają już dosyć tej morderczej harówy skoro o listy pytają. Zapewne myślami są już w domu! – pomyślałem
– Od miesiąca tu u nas na łowisku są te same trawlery.- odparłem – Nikt nie przybył i nikt nie ubył. – i tak jakby na pocieszenie dodałem – Ale z moich wyliczeń wynika, że za kilka dni nasza gryfowska HAŃCZA kończy czyszczenie kotła i pewnie z kanadyjskiego Halifaksu nasze listy przywiezie.
– A po co te listy? Olać je! Osikać! Dla „prawdziwego” rybaka to tylko psychiczny balast. Jak jeden z drugim, naczyta się w owych listach o tym, jak to ona go kocha, albo już nie kocha, tęskni albo już nie, dzieci zdrowe i dobrze się uczą, albo i nie, pieniądze otrzymała albo nie, to potem chodzi taki nabzdyczony, że bez kija do niego nie podchodź! Po każdej dostawie tych listów, to na tym statku przez kilka dni zero kumpli! – niespodziewanie wtrącił się do naszej rozmowy rybak Wacek.
– A pan, to żonaty? – Spytałem.
– Nie! A bo co? – Odparł zaczepnie.
– No, bo gadasz pan jak człek ciężko potłuczony! Dziwne nam tu pan poglądy reprezentujesz! Ja również nie jestem człek żonaty, lecz listów niecierpliwie z kraju wyczekuję. Tam w kraju mam rodziców, rodzinę i czekają na mnie najcudowniejsze polskie dziewczyny. No nie! Nie wyobrażam sobie całkowitej separacji z nimi. A jeśli „olewa” pan listy, to świadczy, że rybak z pana „prawdziwy” i żyjesz człowieku zgodnie z dobrą praktyka morską, czyli uznajesz pan tylko trzy „SZ SZ SZ”
– ???
– Już śpieszę z wyjaśnieniem! – oznajmiłem
– Po pierwsze: Szum morza! – wyciągnąłem kciuk.
– Po drugie: Szelest forsy! – pokazałem palec wskazujący.
– Po trzecie: Szept dziewczyn w obcych portach! – serdecznym zakończyłem wyliczankę
– Zgadł pan! To prawda! Święta prawda panie radio!. Wolny ptak jestem! Byłem żonaty, ale już nie jestem. Byłem żonaty i to trzykrotnie. I nic z tego nie wyszło. Kosztowały mnie te małżeństwa kupę szmalu. Bo wie pan, gdybym na ten przykład był arabem, to takiej owakiej powiedziałbym trzy razy „Nie chcę Cię!” lub „Rzucam Cię” i miałbym ją z głowy, bo zgodnie z ich koranicznym prawem po takiej oficjalnej deklaracji byłbym rozwiedziony i to za darmochę. A wie pan? Te związki damsko – męskie to zupełnie tak samo, jak w tym naszym zas…… rybołówstwie. Pierwszy zaciąg i pokład rybą zasypany. Sielanka. A potem to już kolejne trzy zaciągi i wynik zero. „Unklar” – czyli sieć poplątana, a życie pogmatwane. Tak samo z moimi ożenkami. Trzy razy podchodziłem i zawsze tak samo, za każdym razem „unklar” A najgorszy był ostatni „zaciąg” Przetarte łaty i konieczna wymiana całego sprzętu.
Zbyszek, trzeci oficer pokładowy przysłuchujący się tej rozmowie parsknął nagle śmiechem.
– Panie Wacku! A co też za brednie pan tu wygadujesz? „Prawdziwy” rybak, zanim siatkę wyda, to grunt pod statkiem porządnie obada, łowisko przesonduje i gdy przekona się, że warunki są odpowiednie, właściwa konfiguracja morskiego dna a na echosondzie rybę pisze, wtedy to dopiero siatkę wyda. Dobry rybak, byle gdzie drogocennego sprzętu nie wywala! Ja w ten sposób już piąty roczek w małżeństwie odwalam!
– Co ja słyszę? No to tu na pokładzie, mości panowie, mamy doświadczonego, nieomalże uniwersyteckiego wykładowcę, od tych damsko – męskich problemów! Spec z dziedziny psychologii i z pewnością anatomii kobiecej! Pa…aanie trzeci! No to skoro jesteś pan tak doskonale obeznany w tych tematach, to powiedz mi pan, co najważniejszego dla mężczyzny ma kobieta?
– No jak to, co? Przecież wiedzą to wszystkie normalne chłopy na świecie. To jasne jak słońce – odparł trzeci.
– No a jeśli już wiemy, o co chodzi, to powiedz pan jak nazywa się zbędna skóra wokół tego, co ona ma najważniejsze?
Trzeci chwilę zastanowił się. Na jego twarzy pojawiły się grymasy wskazujące, że nie zignorował tej dziwnej zagadki i starając się uniknąć zastawionej przez rybaka pułapki usiłuje przypomnieć sobie szczegóły z anatomii człowieka, lecz po dłuższej chwili poddał się: – Ano nie wiem!
– A widzi pan! – I tu Wacuś w nieomalże teatralnym geście zwrócił się do rybaków – Widzieliście! Też mi wielce doświadczony żonkoś. Doradca matrymonialny! I nie wie! To ja panu powiem! T a zbędna skóra wokół tego, co najważniejsze dla chłopa, ta zbędna reszta, to właśnie kobieta!
Przez chwilę na chybotliwym pokładzie parowca panowała cisza przerwana nagle gwałtownym wybuchem salwy śmiechu.
– A z historii ludzkości wiemy, że właśnie wokół tego, obraca się nasz cały świat. Ale nasza rybacka dewiza brzmi, że rybka i pipka, to zwykły frazesik! Bo grunt to szmal duży i dobry biznesik – wypalił Wacuś – a ja osobiście uwielbiam, gdy piękny poranek z poza firanek wita mnie w łóżku pełnym kochanek. Jeszcze przez chwilę słychać było śmiechy i gwar rozbawionych rybaków, gdy nagle na pokładzie trałowym zapanowała cisza. Na wysmaganych słońcem, wichrami i biczowanymi słoną wodą twarzach rybaków, wyraźnie widać było potworne zmęczenie. Twardym i zaprawionym z żywiołem rybakom posmutniały i zaszkliły się oczy. Widać było, że myślami każdy z nich jakby „uleciał” z tego trawlera o kilka tysięcy morskich mil, hen tam do Kraju, do Polski, do swoich rodzin, dziewczyn, żon, matek i dzieci.
Minęło kolejnych kilka dni i nocy morderczej pracy na pokładzie trawlera. Po kolejnym wybraniu siatki, gdy pokład trałowy znów zapełnił się „żywym srebrem”, parowiec nasz „Całą Naprzód” ruszył gdzieś przed siebie w siną dal. Rozbryzgi od fal raz po raz oblewały pracujących na pokładzie rybaków. Pocztą „pantoflową” z mostku kapitańskiego do rybaków pracujących na pokładzie dotarła wiadomość, że s/t Hańcza skończyła w Halifaksie czyszczenia kotła i już jest na łowisku a teraz podlatujemy na jej pozycję po świeże warzywa, jajka, mleko oraz po listy. Po ponad godzinnej gonitwie po łowisku, na horyzoncie ujrzeliśmy przed nami rozmywające się w oparach mgły, rufy kilku idących pod trałem trawlerów. Powoli, ale konsekwentnie zbliżaliśmy się do nich. Dziób naszego parowca celował na jednego z nich i wreszcie na jego rufie można było odczytać nazwę:
HAŃCZA SZCZECIN – Let go !!! – powiew wiatru przyniósł ledwo słyszalną komendę z s/t HAŃCZA. Rybacy na naszym trawlerze przerywając pracę zgromadzili wzdłuż prawej falszburty. Pilnie czegoś wypatrywali w morzu. Kilku z nich trzymając w rękach sklarowane zakończone czteroramiennymi kotwiczkami linki rozstawiło się wzdłuż prawej burty od baku aż po rufę. Bosman stojąc na samym dziobie, co kilka minut podnosił rękę i spoglądając na mostek pokazywał coś naszym nawigatorom. Dziób parowca posłuszny wskazaniom ręki bosmana, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sterował na pokazywany przez niego kierunek. Wreszcie stojący na pokładzie trałowym ujrzeli pływające w morzu beczki śledziowe połączone linkami z uczepionymi do nich pomarańczowymi pływakami. Z dala musiało to wyglądać niebywale egzotycznie, jakbyśmy na „smoka” rodem z dalekiego wschodu polowali. Duże beczki raz po raz ginęły pomiędzy małymi „zmarszczkami” Atlantyku, lecz jaskrawo pomarańczowe pływaki, od czasu do czasu ukazywały się na wierzchołkach fal uniemożliwiając tym samym zgubienie „smoka” w bezkresach wody. Kierowany sprawną ręką nawigatora trawler przybliżył się do beczek na tyle blisko, że rybacy mogli już zarzucać linki z kotwiczkami. Rzucona za którymś razem kotwiczka zaczepiła za linę z pływakami i beczki siłą ludzkich rąk przyciągnięte zostały pod burtę naszego trawlera a następnie przetransportowane na pokład. – Listy przypłynęły! Poczta na burcie! Panowie nareszcie są listy! – wrzeszczał jak opętany Wacek
– I coś się pan tak nagle przemienił panie Wacuś? – spytałem mocno zaskoczony wybuchem jego radości – Aha!!! Domyślam się! A właściwie już wiem! Coś mi się zdaje, że będzie to chyba pana czwarty życiowy „zaciąg”!
– No wie pan! Panie radio, dla takiego jak ja rybaka przestać „rybaczyć” to straszny cios i grzech wręcz niewybaczalny! – szeptem prawie oznajmił Wacuś puszczając do mnie „perskie oko”
Parowiec nasz natomiast wyłożył się na lewą burtę ustępując miejsca innym trawlerom czekającym za naszą rufą na „zrzut” i połów beczek z zawartością listów oraz świeżego prowiantu. Nie będzie chyba już więcej takich opowieści, bo „tęgie głowy” w okresie niespełna 25 lat doszczętnie zniszczyły liczącą ponad 140 nowoczesnych trawlerów przetwórni oraz statków baz rybackich i dostawczych chłodniowców, czyli cała polską dalekomorską flotę rybacką zatrudniającą ponad 40 tysięcy wysoko wykwalifikowanych fachowców. Wiele nowoczesnych trawlerów przetwórni o wielomilionowej wartości zostało wręcz w portach zagranicznych porzuconych na pastwę losu. Nie lepszą sytuację „tęgie głowy” zgotowały polskiej flocie handlowej. Nieomal w całości została przeflagowana pod obce bandery. A listy dla marynarzy nielicznych dziś statków Polskiej Marynarki Handlowej na rufie jeszcze noszących biało-czerwoną banderę doręczają w portach agenci.