S/T Pluton

·

Jest połowa lat pięćdziesiątych zostaje członkiem załogi statku rybackiego o gwiezdnej nazwie s/t, „PLUTON”, okrętuje jako węglarz – trymer, po prostu za pomocnika palacza. Jako trymer mam dużo obowiązków innych w maszynowni a głównie to porządki od szybu maszynowni do zez maszynowni i kotłowni. Jako dodatkowa praca to by w kuchni był węgiel i w piecu się paliło oczywiście w nocy, gdy nie ma tam kucharza. Pracuje sześć godzin a później mam aż sześć godzin odpoczynku i tak będzie przez cały rejs.
W rejsie my trymerzy – jest nas dwoje – mamy dwa, trzy dni świąt a to z okazji otwarcia głównych zasobni węglowych, węgiel sam się sypie do kotłowni a my – my pracujemy dalej, tylko nie sypiemy węgla do kotłowni. Moje marzenia się spełniają, jestem zaokrętowany na statek a moje ostatnie chwile spędzam w domu z rodzicami i rodzeństwem, moja matka ma oczy mokre i mów:
– Synu przecież jak tak chcesz pływać to przecież pływasz na tych jachtach, nikt ci tego nie broni, po co ci na te statki i tam Bóg wie gdzie będziesz.
– Ale ja chce być człowiekiem morza a zatoka jest mi za ciasna.
Natomiast mój ojciec mówi:
– Zrobisz jak będziesz chciał..

Nasze rozmowy nam się nie ” kleją”, bo moje myśli są tam w porcie – w DALMORZE gdzie stoi mój wymarzony statek s/t „PLUTON”. Statek Pluton to mały parowiec zbudowany w Szkocji chyba dwadzieścia lat temu. Ale w moich oczach jest to najpiękniejszy statek świata, ma wysokie maszty ustawione ukośnie, bezan maszt pomalowany na czarno symbolizuje, że jest to statek o napędzie parowym. Komin statku wysoki i również ustawiony skośnie jak i maszty na statku, pomalowany na kolor czerwony i tylko u góry przy wylocie z komina jest szeroki pas pomalowany na czarno. Siedzimy w pokoju a moja matka to wychodzi z pokoju do kuchni to wraca do pokoju, w końcu pyta nas:
– No może ja zrobię wam kolacje, bo już się późno robi?
Nikt nie odpowiada, znowu ta grobowa cisza.
Mój ojciec mnie rozumie, bo sam będąc małoletni poszedł do wojska na ochotnika, opowiadał jak walczył ze sowietami pod Kijowem i nie tylko. W końcu mówię rodzicom-, że na mnie czas, bo na mnie czeka mój statek i musze już wyjść.
Moja matka uzupełnia mój marynarski worek małą poduszką, mały święty obrazek i innymi drobiazgami, które hen gdzieś tam na morzu będą mi przypominali rodzinny dom. Pożegnanie jest smutne, nikt z nas nie zapala światła, bo to i oczy nam się spociły, po co wiedzieć, że jest nam smutno.
Wychodzę po cichu z mieszkania mówiąc- zostańcie z Bogiem- cicho za sobą zamykając drzwi.
Wychodząc z mieszkania…wiem!
Że kogoś tracę idąc na morze należy dać „coś za coś,” miłość za przygodę. Każdy z nas idąc na morze traci w pewnym sensie swoich bliskich. Przecież morze tobie zastąpi wszystkich bliskich i kochanych. Autobusem szybko jadę do portu i tylko w pobliżu Skweru Kościuszki spoglądam na mijany dom czy może zobaczę kogoś mi bliskiego…. pa miła jak wrócę to ciebie może zobaczę.

W bramie portowej pokazuje Książeczkę – Żeglarską i już jestem w porcie, już widzę swój statek, na którym panuje duży ruch na pokładzie. Na trapie zwracam się twarzą ku rufie gdzie jest widoczna w całej okazałości. Okazałość i biało-czerwona bandera. Czuwaj, witaj mój PLUTONIE. Na naszym statku są właściwie dwa pomieszczenia dla załogi – dla pokładowej na dziobie a dla maszynowej załogi pomieszczę znajduje się pod pokładem na rufie statku. Statek jest załadowany tak, że na pokładzie śródokręcia jest woda.

Statek przeładowany, wszyscy wiemy o tym i nikt nie zwraca uwagi. Po zejściu na pokład widzę dużo pracujących ludzi, którzy jeszcze coś ładuje na statek. Zeszedłem do naszego pomieszczenia na rufie, tu wita mnie zawsze uśmiechnięty drugi mechanik pan Karol Kapuściński.

– A cześć Marian już jesteś to dobrze bierz się za robotę.
– Tak panie mechaniku- odpowiadam.
Szybko się przebieram i po chwili już jestem w maszynowni, tu też panuje ruch, mechanizmy już pracują a maszyna główna jest podgrzewana i kiwa się to Dwa trzy obroty na naprzód to znowu dwa trzy obroty wstecz, tak się podgrzewa główną maszynę by była gotowa do manewrów. W maszynowni jest cicho ciepło w ogóle przyjemna atmosfera charakterystyczny zapach dla parowców para, podgrzane oleje, smary…
– Panie asystencie, co mam robić? Pytam.
As. [Skrót asystenta] Krótko odpowiada – że wszystko, co się rusza w maszynie, w tunelu i na pokładzie ma być zabezpieczone tak by nie latało po maszynowni albo w tunelu wału śrubowego. I pamiętaj! -Dodaje pan as.- źle na Bałtyku wieje siódemka a wiesz co to znaczy? Wszystko zabezpieczam linami, klinami, zabezpieczam beczki, skrzynie i wszystko, co może w czasie przechyłów statku może ożyć….
Sam się zachwycam swoją pracą, które przerywa mi palacz:
– Hej ty trymer – węgla nie ma w kotłowni a para leci na dół, dawaj bracie węgla i to dużo.
Kotłownia statku jest słabo oświetlona, co stwarza, że cała kotłownia wydaje się bardzo tajemnicza.
– Panie palacz a skąd mam brać węgiel?
Palacz pan Zygmunt Chormanski pokazuje mi tunel i mówi:
Widzisz tą dziurę to tam właź i dawaj mi węgiel. Tunel ten łączy kotłownie z trzecią ładownią, w której jest teraz węgiel, Nie ma, co się zastanawiać, daje nura w tunel. Tunel jest nie duży ma metr wysokości i nie cały metr szerokości a zaletą tego tunelu to znajdujące się potężne łby nitów, o które uderzam głową, no jest to trochę bolesne. Tu w tunelu znajduje się potężny wiklinowy kosz, nigdy tak dużego kosza nie widziałem. Ciągnę ten potężny kosz do ładowni, tu leży solidna łopata zwana „gitarą”, sypie węgiel do kosza do pełnego i ciągnę go w stronę kotłowni, we wejściu do tunelu wysypuje węgiel na kotłownie. Po piątym wysypanym koszu wychodzę do kotłowni, rozglądam się gdzie jest ten węgiel? Wiem, że tu panuje półzmrok, widzę tylko palacza opartego o łopatę, który mówi. Chłopie gdzie jest węgiel? Dawaj Weigla, bo musze podnieść parę w kotle, bo po szlakowaniu musze zrobić podsypkę a czym mam podsypać? Spojrzałem ze złością na kocioł, który tak pożera mój węgiel, przecież ja nie nadążę podawać węgla do kotłowni, nic znowu daje nurka do tunelu i znowu ładownia ~ kotłownia.

Ciągnę kosz w jedną stronę pusty w drugą z węglem i już nie liczę ile razy obracam, bo wiem, że ten kocioł wszystko zeżre. Trymer. Słyszę głos palacza- dawaj do kotłowni popiół wyciągać! Wychodzę na kotłownie, ale jest tego węgla teraz mu starczy do końca wachty a może i więcej. Ciężka praca, siadam na bryłach węgla by trochę odpocząć, wycieram jakąś szmata spoconą twarz a palacz dziwnie na mnie patrzy i po chwili mówi. Ty chłopie nie siadaj tylko zapieprzaj do góry wyciągać to gówno i pokazuje dużą kupę popiołu, która leży na płytach w kotłowni. Ja padnę jak nic, ale idąc do góry, musze przejść przez maszynownie a tu wita mnie pan as. Gdzie ty się do cholery dekujesz? Roboty do diabła a ty, co? Obijasz się zamiast pracować, przecież jest wyjście w morze! Chce powiedzieć panu asowi Ze ja węgiel – ale as. Nie daje mi dojść Do słowa. Czy ty wiesz ile tu jest roboty? Uzupełnij wszędzie olej,wodę, zobacz, jakie są płyty brudne a ty się dekujesz, bunkry pozamykać, beczki z olejem są nieprzywiązane, co to za trymer. Tu w maszynowni robota mi idzie szybko, bo wiem, co i jak mam robić, bo znam te urządzenia, acha jeszcze zamknąć te bunkry węglowe, [zasobnie węglowe]. Wychodzę na pokład – och jak tu przyjemnie, jakie powietrze świeże poczułem się lepiej i nowe siły mam do pracy. Jestem pewien, że tej roboty nie skończę, trudno trzeba po wachcie. Na pokładzie spotykam drugiego trymera Grzesia, Grzesiu jest powolny, ale silnym chłopem, pokazuje mi jak się zamyka zasobnie węgla i że przed zamknięciem trzeba wołać żołnierza pogranicznego, który będzie sprawdzał czy przypadkiem nie ma tam Blindy – pasażera. Szybko się zaprzyjaźniłem z drugim trymerem, który mi pokazuje, co i jak mam robić. No to idziemy -mówi. Grzesiu- wyciągnąć popiół z kotłowni, o tu widzisz te drzwiczki w nawiewniku to przez nie wyciągamy popiół, a tu są kible, którymi wyciągamy popiół z kotłowni – to pojemniki około 50 litrów A całe urządzenie to korba ręczna, na której jest nawinięta linka stalowa i już można wyciągać Pierwsze kible z popiołem wyciąga Grzesiu i mówi. Teras sypiemy szlakę na pokład a jak będziemy za Helem to wyrzucimy za burtę. No i musisz pamiętać Marian, że trzeba nosić węgiel do kuchni, chodź to ci pokaże gdzie sypać węgiel w kuchni. Marian no to ty rób a ja idę beczki wiązać , pamiętaj o kuchni węgiel i o piecu pamiętaj w nocy by nie zgasł bo nie będzie śniadania dla załogi. Już wiem, co mam robić, najpierw ten węgiel do kuchni by załoga miała śniadanie, Napełniam do pełnego stojący pojemnik w kuchni. Tu w kuchni też panuje wielki ruch kucharz coś tam smaży, coś gotuje dla załogi i dla gości którzy są u kapitana. Kucharz widząc pełen pojemnik węgla mówi do mnie. Ty trymer,słuchaj jak będziesz dbał o piec a i węgla będzie fuli to masz zawsze coś ekstra u mnie, wiesz skrzydełko, organki [kości ze zupy], śmietany też dostaniesz. Tak panie szefie już ja będę dbał o wszystko- mowie,

Stojąc przy kuchni przypomniałem sobie że ja właściwie dziś nic nie jadłem, żyłem swoimi marzeniami a zapach kuchni przypomina mi że mam apetyt na coś ekstra. Hej ty nowy! -Mówi kucharz – masz kiełbasę i ogórka a chleb jest na dole w mesie na stole. Dziękuję panie szefie- . Ty nowy pamiętaj, że na Bałtyku kiwa i to zdrowo kiwa i nie będziesz miał czym poczęstować Neptuna. Panie szefie, nie jest tak źle trochę się pływało, Będziemy morzu pogadamy , zobaczysz jaki to miód. Odpowiada kucharz. Statek szarpie się na cumach, wiatr ostro zagrywa na takielunku masztów, przyjemnie coś smacznego zajadać i słuchać jak wiatr zbiera swoje nuty z takielunków masztów. Przyjemnie tak sobie stać na pokładzie podziwiać wysokie maszty, wysoki komin teraz w ciemnościach wydają się jeszcze wyższe, słychać uderzenia fali o falochrony, jak będę rybakiem to będę mógł zawsze słuchać szum morza i moje marzenia ktoś mi przerywa. Marian ty wiesz ze nie ma wyjścia w morze – to pierwszy mechanik – do mnie mówi, Masz wszystko zrobione? A i pamiętaj że porządek w maszynie ma być taki jak sumienie mechanika Tak proszę pana już idę i to zrobię – schodzę do maszynowni a Grzesiu miał racje że trymer nie może się nikomu pokazywać na oczy, bo każdy ma do niego jakieś pytanie i zajęcie. I tak mi minęła moja pierwsza morska wachta, przekazałem swojemu zmiennikowi, że nie wychodzimy w morze, bo jest sztorm a tak to wszystko w porządku, no to ja idę do koi cześć. Moja koja mieści się po lewej burcie i całkiem wysoko tuż pod sufitem kabiny, aby się do niej dostać – musze wejść po ławie, na której siedzi załoga przy stole, następnie przejść nad koją palacza i już jestem w swojej koji, w swoim azylu, Dobrze jest mieć swoją koje, bo zazwyczaj to trymerzy mają jedną wspólną koje i spanie odbywa się na zmianę, jeden trymer jest w kotłowni a drugi w koji i tak na zmianę. Moja koja jest bardzo mała i mogę w niej spać na tylko baczność albo na brzuchu. Gdy leże na boku to moje stopy nie mieszczą się na materacu, bo jest tam tak wąski materac, a obojczykiem opieram się – o wręgi sufitu, ale to moja koja! Materac jest trochę wilgotny od strony gdzie dotyka burty, burta nie ma szalunku i zawsze łzawi, Dzisiaj już po wachcie nie ma, co myśleć o takich drobiazgach, ważne, że jestem po wachcie i mam zasłużony odpoczynek. Leże w koji i przeżywam swój pierwszy dzień ,mój szczęśliwy dzień, Myślę o tych co zostali na lądzie, rodzice i ONA zasnąłem. Poczułem szarpanie mojego koca, w pierwszej chwili nie wiem gdzie się znajduje, dopiero głos mojego zmiennika- wstawaj wachta! Co już wachta? Przecież dopiero się położyłem, Wstawaj, wstawaj czas na wachtę! Przecież nie zdążałem zasnąć i już na wachtę? No nic wstaje- ciężki Żywot trymera i schodzę do maszynowni. W maszynowni jest ciepło i charakterystyczny zapach pary i oleju, stoję i nie wiem co mam robić. Co nie wyspaliśmy się? – pyta palacz. Ma racje,ale idę do kotłowni no węgiel jest, wracam- do maszynowni Uzupełniam olej, wodę we wiadrach, palacz mi mówi idź na śniadanie. W messie jest ciasno, cześć załogi je śniadanie inni siedzą sobie po śniadaniu. Nie mam miejsce, wiec wychodzę na pokład statku do i staje obok kuchni i tu zjadam swoje pierwsze śniadanie morskie. Bardzo mi się podoba śniadanie, mogę trochę popatrzeć sobie na nabrzeże, gdzie pracują ludzie, inni gdzieś się spieszą.