Kolejny raz Gdynia stała się żeglarską stolicą świata, goszcząc najwspanialsze i najwieksze żaglowce. Takiej okazji przepuścić nie mogłem i w piątek 18 lipca, wieczorem zjawiłem się przy Basenie Prezydenta w gdyńskim porcie. Wieczór był parny, duszny, bokiem przewalały się licze burze, rozjaśniając niebo nad zatoką. W porcie już stało sporo jednostek, lecz największych gwiazd zlotu jeszcze nie było. Mimo że była godzina 22:40 było bardzo tłoczno, rozbrzmiewały szanty i nawet zbliżająca się burza nie zniechęcała pierwszych ciekawskich. Ten wieczorny tłum był niczym w porównaniu z tym co zobaczyłem w kolejnych dniach. Gdyński port przeżył prawdziwą inwazję turystów, a także miejscowych spragnionych zapachu morskiej przygody. Wracając po północy do Sopotu, mijając uśpione Orłowo, Redłowo, Kamienny Potok, zastanawiałem się czy największe żaglowce świata przybiją w nocy, gdy będzie spokojnie i pusto, czy może w dzień by wszyscy mogli je obejrzeć jak wchodzą do portu. Ciekawość moja została zaspokojona w Sobotę 19 lipca w pierwszym dniu zlotu. Jakims cudem udało mi się o świcie zwlec z łóżka i wcześnie rano byłem już ponownie w najważniejszym teraz porcie świata.. w Gdyni.
Ranek był ciepły parny i wilgotny,w nocy padał deszcz, była lekka mgiełka. Niebo powoli jednak zaczęło się wypogadzać. Z godziny na godzinę ludzi było coraz więcej i słychac było szepty że „Sedov”, „Cuauhtemoc”, „Prince William” i inne sliczności już się zbliżają i zaraz będą wchodzić do portu.
Rosyjskie „Mir” i „Nadezhda” właśnie przybiły… Po chwili widzę jak na redzie holowany dzielnie pojawił się meksykański „Cuauhtemoc”. Szybko przyblizył się i wejściem południowym wszedł do portu. Wszyscy oficerowie i marynarze w pełnej gali machali na przywitanie zgromadzonemu tłumowi. Na żaglowcu już było słychać meksyksńską muzykę, która rozbrzmiewała na nim podczas całego zlotu. Przepiękny żaglowiec przybił w wyznaczonym miejscu, tuż przy mnie, a ja nie mogłem słowa wykrztusić, stałem oniemiały, chłonąc każdy szczegół wspaniałego przybysza.
Mineło chyba 30 minut, a ja tak stałem jak wryty zdolny tylko do zrobienia kilku zdjęć. Spojrzałem na morze i moim oczom ukazał się gigantyczny czteromasztowy bark „Sedov” pod eskortą holowników. Szybko znalazłem się kilkadziesiąt metrów dalej, w miejscu w którym kolos będzie cumował. Majestatycznie, powoli „Sedov” wszedł wejściem południowym i obracając się burtą do nabrzeża zaczął się zbliżać, popychany przez silne holowniki. Stałem porażony jego ogromem, pięknem i majestatem. Ze łzami w oczach patrzyłem na cumującą legendę mórz i oceanów. Powiało mi od niego prawdziwym morzem, poczułem zapach morskiej przygody, ciężkiej pracy, tęsknotę za tym co nieznane. Onieśmielony jego majestatem, szybko zrobiłem mu kilka zdjęć i musiałem chwilkę odpocząć bo wrażeń było już dla mnie za dużo. Nie wiedziałem gdzie patrzeć, gdyz ciągle wpływały nowe żaglowce.
W południe zza chmur wyszło piękne słońce i uroczyście rozpoczął się zlot. Wszystkie gwiazdy już przybyły, oprócz jednej. Ciągle brakowało zielonego Humboldta… Juz myślałem że może nie przypłynie, lecz okazało się, że miał tylko opóźnienie i po południu Między „Nadezhdą” i „Mirem” zacumował piękny smukły charakterystycznie zielony „Alexander von Humboldt”.
Po południu „Stad Amsterdam”, „Prince William”, „Estelle”, „Lord Nelson”, „Dar Młodzieży”, „Asgard II”, „Iskra”, „Pogoria”, „Kapitan Głowacki”, „Zawisza Czarny”, „Sedov”, „Mir”, „Hadezhda”, „Cuauhtemoc” i inne gwiazdy zlotu już stały na swych miejsach budząc entuzjazm wśród zwiedzających. Większość z nich została otwarta dla zwiędzających, więc można było wejść i dokładnie obejrzeć wszystkie cuda na pokładzie.
Setki ogromnych masztów, umundurowani oficerowie i członkowie załóg, rozbrzmiewający głos Jerzego Porębskiego, zapach ryby, portu, wiatr od morza… po prostu Cutty Sark…
W niedzielę największy „Sedov” wyszedł w morze na kilka godzin, co dało możliwość obejrzenia go w pełnej krasie na zatoce jeszcze przed wtorkową paradą pod pełnymi żaglami. W tym samym czasie na scenie wystąpiła załoga „Cuauhtemoca” prezentując zabawne układy taneczne, bawiła liczną widownię. Potem na scenie pojawił się Jerzy Porębski, Atlantyda, 4 Refy, Smugglers, ulicami Gdyni przemaszerowała parada załóg wszystkich przybyłych żaglowców… W Basenie Prezydenta kapitanowie ścigali się na maleńkich łódeczkach, na plaży załogi brały udział w zawodach sportowych, a wieczorem w zawodach trunkowych. Efektem takiej imprezy był jeden rosyjski marynarz który nie wytrzymał rywalizacji i ukołysany rumem i szumem fal usnął na plaży. Co więcej z komunikatów UKF we wtorek usłyszeć można było ciekawostkę. Kapitan pewnego rosyjskiego żaglowca odmówił wyjścia na paradę, gdyż jego załoga nie wróciła z miasta… Po upływie kilkunastu minut odezwał się ponownie i powiedział że może już wyjść na morze, choć ma wiele problemów i wielu „chorych”.
Koncerty, pokazy sztucznych ogni, jarmark morski, wcale nie ułatwiały wyboru i ciężko było zdecydować co chce się obejrzec i czym się zająć. Ja zająłem się żaglowcami, dokładnie je zwiedziłem, przyglądałem się marynarzom, ich pracy i zatęskniłem za morską przygodą. Wieczory wypełnione były zabawą, szantami, niektóre żaglowce były otwarte aż do 22:00.
W Sobotnią noc był także pokaz laserowy, lecz dla mnie nic nie mogło się równać z pieknem przybyłych żaglowców. Wieczorami nie mogłem oderwać wzroku z oświetlonych masztów, burt, chciałem zajrzeć w każdy bulaj. To był inny swiat… Szczególnie „Cuauhtemoc” rzucał się w oczy oświetlony od burty az po same szczyty masztów. Wyglądał niczym przybysz ze świata bajki. Mocno kontrastował ze stojącym obok surowym, ogromnym, wręcz purytańskim, majestatyczym „Sedovem”, którego powaga była nie do podważenia.
Można powiedzieć że Cutty Sark Tall Ships’ Race to był zlot inż. Zygmunta Chorenia, gdyż brał on udział w budowie, lub przebudowie bardzo wielu przybyłych jednostek.