Wypis z pamiętnika

·

Luty 1961, s/t „MAŁY WÓZ”. Wyjście statku rybackiego na łowiska Morza Północnego. Już na statek został załadowany sprzęt połowowy, beczki węgiel, sól, lód, ach ileż tego załadowano na ten stary rybacki parowiec. Na pokładzie statku panuje wielki ruch, załoga zabezpiecza wszystko, co jest na pokładzie a co nie zmieściło się w ładowniach statku. Wszystko zostaje zamocowane linami do nadburcia, masztu, pryzma węgla została zakryta dużymi workami sieciowymi, by węgiel nie został spłukany falą i przechyłami statku. Bosman przynagla załogę by się spieszyć, bo i wieczór nadchodzi a statek jest na wyjściu, toteż słychać jego głos na pokładzie.
Chłopy, chłopy mocować wszystko do falszburty do wręgów a i do dewidu [ urządzenie do wyciągania sieci] sieciowego a wszystkie liny tak sklarować by mi nitka za burtę nie poleciał! Bo tam za falochronami portu będzie za późno na robotę. Również i w maszynowni trwa praca przy zabezpieczaniu beczek z mydłem, smarami a w magazynkach wszystko musi być na miejscu. Nad wszystkim czuwa mechanik wachtowy.
Mechanik już ma uruchomione odpowiednie pompy, agregat prądotwórczy, maszyna główna już też jest grzana, toteż obraca się wolno dwa trzy obroty na naprzód, to znowu dwa trzy obroty wstecz, trwa grzanie maszyny głównej statku. Palacz w kotłowni czyści, szlakuje paleniska, trymer wyciąga popiół z palenisk kotła, wszystko musi być przygotowane do manewrów. Luty, jest to czas szalejących sztormów na morzu, statek jest przystosowany do żeglugi na Morzu Północnym, ma odpowiednie zanurzenie a nawet, gdy jest sztorm to przy siódemce można jeszcze po pokładzie chodzić w papciach, tak chwali statek jego załoga. Statek rybacki, jego miejsce jest tam na łowisku a w porcie może stać tak długo jak trwa wyładunek i załadunek statku. Nie jest ważne czy jest pogoda, czy jakieś święta, statek ma wyjść w morze a ze na morzu szaleje sztorm to nie jest sprawa armatora. Statek ma łowić rybę, dzień i noc a załoga na rybackim statku ma prawo do odpoczynku, snu nieprzerwanego ma zapewnione cztery godziny snu na dobę. Dzień wyjścia statku w morze jest to dzień ciężkiej pracy a i nerwowy dzień, bo i rozstania a i ten krótki pobyt na lądzie a tu jeszcze i ta paskudna pogoda. Wiadomo luty to zima w pełni, toteż jest zimno a i śnieg sypie.

Statek szarpie cumy, bo i fale, które przelewają się przez falochron powodują fale w basenie, wydaje się ze, gdy statek szarpie się na cumach ma się wrażenie ze już ten stary parowiec rwie się by wyjść w morze. Jest już późny wieczór by nie powiedzieć ze jest noc, ze statku schodzą osoby, które przeprowadzili odprawę wyjścia statku w morze, życząc załodze szczęśliwego powrotu. W taką pogodę – ktoś mówi ze grzech psa wygonić na dwór, ale dla rybaków morskich to takie zwykłe wyjście statku w morze a że pogoda, śnieżyca, wiatr, to przecież taka jest rybacka pogoda. Na statku rzucono cumy, trzy długie sygnały syreną i statek żegna swój port macierzysty, na pokładzie pogasły światła, pozostały cztery światła nawigacyjne, statek powoli wychodzi z portu. Statek jest przeładowany, ciężko pracuje na fali, nabiera na pokład każdą fale, woda z pokładu nie nadąża spływać z pokładu poprzez furty w nadburciu i dopiero przechył statku powoduje ze na chwile z pokładu statku spływa woda poprzez nadburcie. Tak będzie aż do cieśnin duńskich.
Tam w cieśninach duńskich będzie spokojnie, osłaniać nas będzie ląd, tam będzie krótki postój na kotwicy. Przed wyjściem z cieśnin należy wrzucić z pokładu węgiel do trzeciej ładowni, zwanej szper bunkrem. Po tej czynności statek wychodzi na Morze Północne.
Morze Północne wita nas sztormem, przecież jest to pora sztormów tu na morzu.
Statek idzie na wiatr w stronę łowisk, parowiec jest zalewany dużą falą, wysoka fala świadczy, że sztorm ten już szaleje od kilku dni. Piękne Morze Północne, dzisiaj ma kolor czarno szary, jest ponure, pokryte białą pianą załamujących się grzywaczy fal i które swym hałasem przypomina oddalający się grzmot. Statek dzielnie walczy ze sztormową falą, jest to ciężka a może nie równa walka małego parowca rybackiego z potężnym żywiołem, jakim jest dzisiaj morze. Bywają chwile ze statek jest tak zalewany falą, że staje się nie widoczny i tylko jego wysokie maszty i komin w kolorze czerwonym są widoczne. Po chwili wynurza się pokład statku i wynurza się dalej jego kadłub, wydaje się ze statek został jakaś nie widzialną siłą uniesiony nad powierzchnią morza, po chwili dziobnica statku uderza w potężną fale, statek na moment zatrzymał się by zanurzyć się w otchłani morza. Ta walka statku ze żywiołem trwać będzie tak długo jak długo będzie sztorm.
Ukryty jestem za mostkiem kapitańskim, tu przy kominie statku, patrzę na to rozgniewane morze, nie widzę gdzie jest powierzchnia morza, nie widzę horyzontu. Wszędzie są bryzgi i ten wyjący wiatr, który wydaje mi się, ze ten piekielny wiatr stara się zerwać wszystko, co jest na pokładzie i zerwać cały takielunek statku, na którym wygrywa swoje piekielne melodie ryku huraganu. wygrywa zwycięstwo nad starym rybackim parowcu. Wydaje mi się ze jest to taka tajemnicza zmowa huraganu z morzem i chcą zwyciężyć, zabrać do swojego królestwa, tam na dno morza, zabrać tą stalową skorupę, jaką jest nasz statek, parowiec o pięknej, gwieździstej nazwie „Mały wóz”. Patrzę w stronę dziobu statku i widzę jak potężna fala pochłania powoli część dziobu statku, pokład, cześć mostku, statek wydaje się, że idzie na dno. Widzę uniesiona rufę statku, wyłaniający się ster i obracająca się śrubę napędową powodując potężna fontannę spienionej wody powodując potężny wstrząs całym kadłubem statku. Jest chwila, wydaje się, że statek płynie już normalnie po powierzchni morza, ale jest to tylko mała chwila a morze znowu ponawia próbę wchłoniecie w otchłań morza statku rybackiego. Można podziwiać uroki morza na pięknym obrazie, gdy morze jest spokojne, gdy przypomina wielkie, błękitne zwierciadło, można oglądać, podziwiać to zburzone morze, które jest niezapomniany widokiem. Ale czuć tą potęgę morza, mogą tylko ci, którzy są na rybackim statku, ci wybrańcy Boga Morza ci Ludzie Morza, rybacy morscy. Już jestem przemoczony wiec schodzę do pomieszczania załogi, które znajduje się na rufie statku pod pokładem.
Wchodzę do swojej małej kabiny, w koji wspominam dzień wyjścia statku w morze, gdy w tej kabinie żona córka siedziały i rozmawialiśmy ze po rejsie pójdę na urlop i będziemy razem. Pierwszy mechanik mnie zastąpił w maszynowni a ja ostatnie chwile przed wyjściem statku w morze spędzałem z rodziną. Dla mojej małej córki wszystko tu w kabinie było dla niej czymś nowym a zwłaszcza górna koja, żona robiła wrażenie ze jest zdenerwowana, na małym stoliku jest kawa cos słodkiego.
– Co ty Danusiu jesteś taka jakaś dzisiaj zdenerwowana? Pytam żonę.
– Powiem tobie prawdę, odpowiada mi żona.
– Ja się trochę obawiam tu na tym statku, gdyby ten statek tonął, to byś nie zdążył uciec z tej kabiny.
Nastała dziwna cisza, po chwili zaczynam tłumaczyć żonie…
– Danusiu przecież tu jest takie wyjście awaryjne, popatrz tam na sufit widzisz to szkło, ten pryzmat ze szkła?
I pokazuje umieszczony na stałe mały pryzmat, który w dzien. daje troche dziennego światła. Żona spojrzała na sufit, pokiwał głową i trochę smutno mi odpowiada:
– Masz czarny humor, czy ty się nigdy nie zastanawiałeś, co się stanie, co będzie się działo, gdy statek będzie tonął?
– Mam tobie powiedzieć prawdę?
0 Nie, nigdy się nad tym nie zastanawiałem, zresztą niema ku temu powodów, bo musisz wiedzieć ze ten statek to najlepszy statek we flocie, odpowiadam.
– Przyrzeknij mi tu w obecności naszej córki, ze jak szczęśliwie wrócisz z morza to zejdziesz z tego twojego okrętu. Nerwowo mówi zona.
– Dobra Danusiu a teraz pokaż, co dla mnie kupiłaś? Zmieniam temat rozmowy.
– No widzisz tak się zapatrzyłam w ten sufit i to szkło ze zapomniałam o tych zakupach dla ciebie, tłumaczy mi żona.
– Popatrz kupiłam tobie piękną książkę, oczywiście, że o morzu, kupiłam wodę kolońską twoja ulubiona POEMAT no i słodycze.
– Fajnie, dziękuje tobie, tam w morzu będą mi o was przypominać, Asia a może czekoladki?
– Asiu, mówi żona, powiedz tatusiowi by nie płynął na tym statku.
Nadszedł czas, odprowadziłem rodzinę do bramy portu, smutne pożegnanie, pokiwaliśmy sobie rękami, takie skromne pożegnanie. Leżąc w koji wspominam nasze rozmowy, pożegnanie, spoglądam na sufit, na ten mały pryzmat szklany, nigdy nie zwracałem na to uwagi, na ten mały kawałek szkła. Rozmyślam o tych, co byli na statkach m/t „CZUBATKA”, m/t „CYRANKA”, m/t „MAZUREK”, co oni czuli, gdy te ich statki pływali do góry dnem, kilem do góry? Statki przewrócone, przez potężną fale sztormową, tu na Morzu Północnym, nie zapomniana tragedia. Przeżegnałem się i zasnąłem jak Bóg przykazał. Po pięciu dobach kiwania się na sztormowej fali jesteśmy na łowisku, wiatr jak mówią na statku, że wiatr, trochę „siadł”, więc próbujemy wyrzucić siec i łowić. Kapitan ma duże trudności z ustawieniem statku, prawą burtą do fali, by statek dryfował przy wyrzucaniu sieci. Fala jest duża, wiatr zmienił swój kierunek powoduje, że jak tu na statku się mówi ze fala jest połamana.

Statek ma duże przechyły boczne, pokład statku jest zalewany falą, załoga pracuje na pokładzie we wodzie, nikt nie zwraca na to uwagi. Ktoś z mostku głośno krzyczy. Trzymaj się fala idzie! Nie wiem jak to się dzieje, że ci wspaniali rybacy są jeszcze na pokładzie i że nie spłynęli z falą, że ta groźna fala ich nie zabrała w otchłań morza. Zmoczeni ludzie wypluwają wodę morską, wycierają twarz rękawicami, są i tacy, którzy się śmieją, ale są i tacy, którzy spoglądają w kierunku mostku i szpetnie klną a przecież jest to normalna praca na statku rybackim. Po nie całej godzinie manewrowania sieć jest za burtą i idziemy już pod trałem. Statek idący pod trałem mniej jest podatny na fale, ale jest i więcej wody na pokładzie.
A i w maszynowni jest ciężko, palacz robi wszystko by utrzymać ciśnie w kotle, jak to mówią palacze, utrzymać parę na blazie, na maksymalnym ciśnieniu. Mechanik stoi przy stanowisku manewrowym i kontroluje prace maszyny.
Duża fala utrudnia utrzymanie statku na kursie, statek idzie z falą, liny – kable, którymi ciągnie się trał, które są zabezpieczone klamra na rufie statku, powoduje ze części na rufie statku wchodzi fala. Przechyły, gdy statek idzie pod trałem są bardzo powolne, toteż trudno ludziom utrzymywać się na nogach.
Na tym łowisku widać kilka statków rybackich, jedni idą również pod trałem, inne sztormują, ale są i takie statki, na których widać pracującą załogę przy naprawie sieci. Dzień jest ponury, szarość panuje wszędzie i w powietrzu i na powierzchni morza, w powietrzu odczuwa się wielką wilgotność, powodowane łamiących się grzywaczy fal, nawet w oddychaniu czuć smak soli, smak morza. Po trzech godzinach wyciągamy sieć, w czasie wyciągania sieci statek musi stanąć w dryfie prawą burtą do wiatru, fale powodują niebezpieczne przechyły dla ludzi, którzy pracują na pokładzie wyciąganie sieci. Bywa ze jakaś niespodziewana wielka fala wpada na pokład statku, przez moment nie widać pokładu i załogę pracującą na pokładzie, tu nie pomoże żadna odzież sztormowa. Załoga jest przemoczona a i chłód mroźny z lekkim prószącym śniegiem a i wyciąganie sieci, rękoma które są zgrabiałe od zimna, taka sobie zwyczajna praca rybaka na morzu. Po ciężkiej pracy sieć jest na pokładzie, jest i trochę ryby, ale i sieć jest podarta.
Mała naprawa sieci i znowu sieć leci za burtę i statek idzie pod trałem.
Wieczorem po wyciągnięciu trału, w którym jest trochę śledzia, trochę innej ryby i duża ilość skorupiaków. Fala nie pozwala by statek stał w dryfie wiec kapitan decyduje się na sztormowanie rufą. Sztormowanie rufą jest bardziej łagodne, ponieważ duży nawis rufowy łagodnie wchodzi na fale. Oczywiście bywa i tak, że fala unosi cześć rufową statku wysoko ponad powierzchnie lustra wody.
Powoduje to, że śruba napędowa wynurza się zwiększają się niebezpiecznie obroty maszyny, co stwarza wielkie drgania całego kadłuba statku, wstrząsy i widoczny wielki gejzer wody za rufą statku. Czas na kolacje, załoga zbiera się w małej mesie a tu niespodzianka, kucharz zamiast podania kolacji gorącej podaje jajka gotowane, powodem takiej kolacji była fala, która uderzyła z rufy a druga niespodziewanie z lewej burty i wszystko, co stało na piecu powędrowało na ścianę kuchni a potem na podłogę kuchni i było po kolacji, Załoga jest rozczarowana taką kolacją.
Nie sposób powtórzyć słów, krzyku kucharza, gdy kolacja znalazła się na podłodze kuchni. Ach ten krzyk a jakieś to były słowa pod adresem morza, fali, sztormu i tego, co to wymyślił sztorm i całe to morze! Słychać było rzucanie garów w kuchni i innych naczyń – pewnie to trochę kucharzowi ulżyło.
A załoga tak dla spokoju unika kucharza.
Załoga rozumie kucharza i kucharz ma prawo się denerwować, bo sam musi wszystko robić!
Pomocnik kucharza po minięciu Helu Heniek, leży w koji, jest nie przytomny, nie wstaje, po prostu umiera. Zmorzony chorobą morską.
Jego twarz by nie powiedzieć jak to mówi kucharz, jego morda jest wybrudzona sosem pomidorowym i innymi potrawami, które mu tak smakowały tam, gdy statek stał przy nabrzeżu, dzisiaj musi dzielić się z Neptunem. Ach ta jego pościel w koji, wygląda niczym wielkie artystyczne dzieło współczesnego malarza, jest taka kolorystyczna, niczym współczesny obraz – kolaż. No nieprzyjemny ten odór wydostający się z kabiny kucharza na korytarz pomieszczenia załogi maszynowej.
Biedak umiera nękany straszną i nie uleczalną chorobą morską, tu samotnie zapomniany przez załogę, umiera w małej kabinie rybackiego statku, ale może ktoś na jego mogile, oczywiście jak zdąży umrzeć, ktoś na mogile wypisze wielkie słowa. Wielkie słowa
„ZGINĄŁ TRAGICZNIE NA MORZU” RATUJĄC KAPITANA I STATEK. Co to taka fala morska może zrobić z człowieka?
Kucharz sprząta w mesie stół i coś tam sobie pod nosem mruczy. Szefie nie denerwuj się, mówi mechanik do kucharza.
Może jutro poprawi się pogoda to i ten twój pomocnik wstanie i będzie wszystko normalnie. Jutro będzie wiało lepiej jak dzisiaj, spokojnie mówi kapitan. Wiatr obraca się do NORDU a wiecie jak stamtąd potrafi dmuchać? Ja, – mówi kucharz, jestem zmęczony a jeszcze dzisiaj kolacja poszła w zęzy, jestem zmęczony a tu nikt człowiekowi nie pomoże, do cholery z takim pomocnikiem! Wielki mi kucharz admiralski, to, to zaśmierdziały lump admiralski, klnie kucharz. Kucharz nadal sam nad sobą się użala, nikt człowiekowi nie pomoże a jeszcze jeden z drugim mruczy ze jajka są za twarde. A ten admiralski zarzygany trup, co leży w mojej kabinie na górnej koji – wiecie chciał mnie uczyć, chwalił się jak to on, jako kucharz na okręcie wojennym gotował specjalne koryto i jak to podawał admirałowi a ten Rosjan mówił od haraszo, haraszo. Szefie nie mówi się Rosjan tylko Radziecki admirał, ktoś poprawia kucharza.
Ty też jesteś taki Radziecki haraszo, odpowiada mu kucharz.
Szefie to może pan coś zrobi admiralskiego? Pyta kapitan.
Jak kapitan chce zobaczyć jak wygląda danie admiralskie to niech pan pójdzie do mojej kabiny, to zobaczy pan jak takie danie wygląda? Leży taki sobie spec od admiralskiego koryta! Nerwowo odpowiada kucharz.
Wychodzi z mesy mrucząc pod nosem przekleństwa idzie do swojego królestwa, do kuchni.
Ja sam słyszałem w maszynowni jak w kuchni gary latały, przecież to były ładne przechyły, no i co tu mówić sam chłop to i roboty ma dużo, tłumacze.

Ten statek bardzo dobrze się trzyma na fali, tłumaczy kapitan, nie jeden statek handlowy siedzi w porcie i czeka na pogodę. Przyznaje kapitanowi, ze jest to dobry statek, mówię dobranoc idę do koji tam mniej kiwa. Ten czas w koji jakoś szybko mija, ledwo ułożyłem jakoś swoje zwłoki i zasnąłem a już budzą na wachtę, co za ludzie. Za nim zejdę na wachtę idę na rufę statku do małego pomieszczenia we wiadomym celu, ależ to dmucha, chyba sam diabeł się powiesił, już i tu mnie sięgnęła jakaś niezdyscyplinowana fala. Wiatr i morze duet, który daje piekielny koncert a ciemności, które nas otaczają, stwarzają wrażenie jakiegoś piekielnego chaosu – końca świata. Wracam szybko do mesy, która zamieniła się w jakiś przytułek dla bezdomnych, załoga pokładowa śpi gdzie, kto może, jedni na ławach, drudzy na podłodze, inni na siedząco śpią, Bo i miejsca nie ma. Dziwi mnie jedna osoba, która tu śpi, kucharz, przecież ma tam na dole swoją kabinę?
Jakoś przeszedłem przez tych, którzy śpią i zeszedłem do maszynowni.
W maszynowni jest miło, ciepło, przyjmuje wachtę od asystenta. Część, mówię, co wiatr zmienił kierunek, bo dmucha z dziobu.
Nie, tylko już nie dało rady, sztormować rufą, bo można by zgubić ster albo śrubę by urwało. To stary zrobił zwrot i normalnie sztormujemy, tłumacz mi asystent. Patrz, pewnie jeszcze śpię, bo nie zauważyłem ze maszyna kreci się do przodu, tłumacze, ty asystent tylko uważaj w koji, bo na tych przechyłach można wypaść. Nie martw się będę spał na podłodze, odpowiada asystent i wychodzi z maszynowni.
A wiatr jest chiba większy panie mechaniku, bo rzuca gorzej statkiem? Mówi palacz.
Mnie się tez tak wydaje, odpowiadam palaczowi.
Wiesz palacz pójdę do góry popatrzeć na boży świat.
A niech sobie drugi idzie ja tu z trymerem będę czuwał.
Patrzę przez bulaj, pokład statku jest oświetlony, ale metr od burty statku nic nie widać, wyczuwam jak statek pnie się w górę, by po chwili runąć w otchłań morza. Wody na pokładzie na równo z nadburciem i gdy statek przechyla się na burtę wydaje mi się ze zobaczę pokład statku, ale już jakaś potężna fala zalewa pokład, statek się przechyla i jest taki moment ze nie widzę nadburcia statku, który jest pod wodą. Nic nie widać wokoło statku tylko te potężne, jaskrawo białe z potężnym hałasem, łamiące się grzywacze fal, potężnych fal. Jesteśmy sami w tej piekielnej kipieli morza i ma się odczucie, że jesteśmy zagubieni w ciemnościach i te straszne wstrząsy statku a dla zmiany potężne uderzenia dziobnicy w potężną sztormową fale. Minęła noc, minęła wachta i spotykamy się w mesie przy rozmowie załogi.
No i co z pogodą panie kapitanie? Ktoś jest ciekawy.
O pogodzie to panowie lepiej nie rozmawiajmy, odpowiada kapitan i po chwili dodaje.
Już teraz dmucha dziesiątka, ale wydaje mi się ze na tym się nie skończy, barometr leci na dół i dawno nie widziałem by barometr pokazywał taki niż, tak, że wydaje mi się ze będzie lepiej wiało. Panie bosmanie, mówi spokojnie kapitan.
Niech pan jeszcze ze załogą sprawdzi wszystko a zwłaszcza liny, sznurki i inne troki, wie pan, czym to nam grozi?
Jeden z naszych trawlerów, s/t „BIAŁA” już ją holują do portu, ma na śrubie sieć i inne gówna.

No i wy tam w maszynie uważajcie na siebie, przy takich przechyłach, zresztą sami wiecie, co to maszyna? Panie kapitanie, wiemy jak się zachować w maszynowni w czasie sztormu, odpowiada pierwszy mechanik, ale ostrożności nigdy za wiele.

Jeszcze jedno panie bosmanie, mówi kapitan, gdy ktoś ze załogi albo załoga będzie przechodziła przez pokład to powiadomić mostek.
Tak panie kapitanie a właściwie to załoga pokładowa już się zadomowiła tu na rufie, bo na dziobie w kubryku spać nie można, no zostało dwoje ludzi na dziobie, ale oni nie wiedzą gdzie są i co się dzieje na świecie, nieboszczyki, ale jeszcze ciepłe, odpowiada bosman. A to wy na pokładzie macie tez takich admiralskich marynarzy? Zdziwiony jest kucharz.
Szefie na tych nieboszczykach to trochę zaoszczędzisz na prowiancie, ktoś mówi.
A żebyś wiedział, odpowiada kucharz, bo każda morda się liczy w żarciu, no niech tam zre, ale nie – taki jeden z drugim żre jak wielbłąd a potem leci i… Panie szefie, niech pan nie, kończy o tym, no jak to inaczej mówi się na rzyganie, ktoś się zastanawia.
Panowie przecież tu jest mesa, kapitan zwraca uwagę załodze, taki temat?
Kapitanie, mówi pierwszy mechanik, gdybyś miał zamiar wyrzucać sieć to wcześniej powiadom maszynownie, niechby palacze spokojnie wyszlakowali paleniska. Spokojnie, dzisiaj nie ma mowy o połowach a jutro to sam wiesz, jaka będzie wielka martwa fala. Tłumaczy kapitan.
Jak przestanie dmuchać w nocy a pan kapitan sam mówił że barometr leci na zbity pysk, to i jutro nie będziemy moczyć sideł, spokojnie tłumaczy stary rybak? Tu na rufie w mesie, która znajduje się na pokładzie obok kuchni, mimo ze przewraca statkiem jest przyjemnie, gwarno a nawet kucharz jest uśmiechnięty pracuje w kuchni a przez okienko, którym podaje się jedzenie z kuchni do mesy, wsadza głowę i rozmawia. A może cos wam podać po admiralsku? To dajcie kogoś do pomocy, mówi kucharz.
Panie bosmanie daj pan swojego człowieka do pomocy kucharzowi, mówi kapitan.
Hej bosman! Krzyczy z kuchni kucharz, tylko daj takiego do roboty, co nie będzie mi tu rzygał, bo to wy będziecie żarli! Ha, ha, ha, śmieje się kucharz. Wszędzie jest dobrze myślę, ale w mojej koji jest najlepiej, dyskretnie wychodzę z mesy i schodzę pod pokład do swojej kabiny.
W koji myślę o porcie, dzień wyjścia statku w morze, rodzina siedzi tu w małej kabinie.
A ja zajęty jestem pracą na pokładzie i w maszynowni, ale teraz będzie inaczej, będę siedział też w kabinie z rodziną a niech się tym wszystkim zajmuje ten mechanik, który ma wachtę. No pewnie jak cos będzie poważnego to będę pracował, ale będzie inaczej w pierwszej kolejności to rodzina.
Kiedy ten sztorm się skończy, bo to już za długo trwa, ukołysany fala sztormową zasypiam?
Nie wiem czy to mój biologiczny zegar mnie budzi czy też hałas i zapach dochodzący z kuchni, wiec wstaje, bo już będzie czas na wachtę. W mesie jest głośno, jak to bywa przed obiadem, załoga dyskutuje i najgłośniej słychać głos kucharza.
Panie kapitanie! Głośno mówi kucharza. To ja sobie w kuchni o ten diabelski piec parze brzuch a jak się odwrócę plecami do pieca to sobie parze dupę! I co? Ano kucharz nie ma gdzie spać! A ten mój pomocnik, niby kucharz admiralski spokojnie sobie śpi w mojej kabinie na koji i odpoczywa sobie! A ja, co? Ręce mi odpadają od roboty. Panie szefie, panie szefie, niech pan sobie przypomni swój pierwszy rejs, spokojnie tłumaczy kapitan kucharzowi.
Pamięta pan swój pierwszy rejs i jak leżałeś gdzieś na sieciach?
Co mam nie pamiętać? Głośno odpowiada kucharz. Mój pierwszy rejs to wiecie jak mnie wzięło rzyganie to ten przeklęty katan [ przezywanie Holendrów, którzy pływali na polskich statkach na stanowiskach oficerskich]. To ten katan kazał, kazał wynieś moje szlachetne zwłoki na pokład a jeszcze sznurkami przywiązali niczym prosiaka i zamówili wodę na pokład. Ludzie mowie wam jak mnie takim strumieniem zaczęli biczować ta wodą, to w pierwszej chwili nie wiedziałem, co się dzieje ze mną, myślałem ze statek tonie a te katany lali wodą we mnie. Aż się jakoś wyplątałem z postronków i nie wiedziałem gdzie uciekać, zapomniałem o sztormie, fali i rzyganiu. A cała załoga miała zabawę i już nie rzygałem a jak czułem, że mnie bierze to uciekałem gdzieś w kąt statku by mnie nie widzieli! A teraz to panie kapitanie, co?
Takiemu nieboszczykowi tłumaczyć, wstawić mu świadomość socjalistyczną a pogonić takiego zdechlaka do roboty, to po rejsie wołają do komitetu partyjnego a tam ci tłumaczą, że wy wiecie ze to nasz człowiek, nasz kandydat na członka naszej przewodniej partii a wam się krzywda nie dzieje jak sami trochę popracujecie w kuchni. i z takiego ma być rybak? Właściwie to kucharz ma racje, bo facet w dniu wyjścia w morze, chwalił się ile to godzin na okręcie był w morzu a i nie jeden sztorm mieli a jak Hel minęliśmy, był człowiek i nie ma człowieka, ktoś spokojnie mówi. Do nas też takiego bohatera zamustrowali, ach to był tak zwany aktywista a jakieś to nam szkolenia ideologiczne prowadził, polityczny to go chwalił, że to politycznego prawa ręka.

A jak dmuchnęło to padł i wzywał wszystkich świętych. No a polityczny mu nie dał jakieś ideologicznej lektury by wzywał ichnich świętych?
Polityczny tylko nakazał mechanikowi by palacz, który był sam na wachcie miał otwierać sobie zasobnie i węgiel mu się sypał na kotłownie. A on ten aktywista partyjny sobie leżał w koji, kucharz musiał podawać mu cos do picia by miał, no wiecie czym,
No i jakoś – opowiada rybak – się tak złożyło że morska choroba niespotykana choroba we flocie zaatakowała go tak tragicznie że musiał korzystać z ubikacji a ubikacja była bardzo zajętą, no a dalej to miał dużo do prania A nasz kucharz też spał w mesie jak i nasz kucharz tu na statku i wiecie uciekliśmy przed sztormem do Aberdeenu i ten aktywista uciekł, wybrał wolność. Ale ważne ze ten nasz nieboszczyk jeszcze oddycha, inny mówi.
Mimo nasilającego się sztormu kucharz ugotował wspaniały obiad, był smaczny gulasz i do wyboru kasza, makaron, ziemniaki, surówka z kapusty, ach, co do za obiad a na deser kompot i jabłko. Toteż po takim obiedzie załoga chwali kucharza, bo przy takiej pogodzie sztuką jest spać w koji by nie wyrzuciło a tu taki wspaniały, smaczny obiad. Smaczne koryto jak to załoga mówi na naszym statku, jest lekarstwem, oczywiście nie dla wszystkich, ale dla załogi tak. Po takim smacznym jedzeniu załoga zapomina o sztormie.
Kucharz wchodzi do mesy, w ręku trzyma swój argument – tasak i głośno oznajmia
Koniec! Albo ten admiralski kucharz weźmie się za robotę albo won z mojej kabiny, mam to dać na piśmie panie kapitanie?
A taka była miła atmosfera w mesie po obiedzie, sztorm szaleje i nie dla całej załogi pokładowej starcza miejsca w małej mesie statku.
Jedni drzemią skuleni na ławie przy stole, inni leżą na podłodze mesy, tak ze nie można wejść do mesy a ci, którzy nie drzemią rozmawiają jak długo jeszcze potrwa ten sztorm jak długo będzie kiwać tym statkiem? Nagle w mesie otwierają się drzwi ktoś głośno krzyczy.
Ludzie rób ta miejsce dla nieboszczyka a zrób ta mu ostatnia to przysługa, widzi ta, że mamy nieboszczyka, miejsce dla nieboszczyka. Toteż ci, którzy leżeli na podłodze ustępują miejsca by można było ułożyć jakoś na podłodze mesy zwłoki pomocnika kucharza. Kochani, zrób ta miejsca, toć to nagły wypadek i to śmiertelny, ktoś mówi.
Przecież on jeszcze jest ciepły? Ktoś jest zdziwiony
Panowie – smutnym konającym głosem mówi pomocnik kucharza.
Ja umieram, ja nie mogę, umieram, pomocy ludzie zmiłujcie się, błaga konającym głosem pomocnik.
A to ci dopiero a ciepły a i gada a i nie jeszcze ci sztywny jeszcze, chytra bestia jeden, mówi palacz.
A czy ty Klawilowski widziałeś na morzu sztywnego nieboszczyka? Przecież to fala nie pozwala by zesztywniał, ty palacz nie stój tu, ale przynieś ruszto z kotłowni. A wy tak myślita ze ja to mogą tak nosić ruszta z kotłowni bez morskiego pisma? Odpowiada palacz.
A co by powiedział pan pirwszy mechanik, jakby widzioł jak wynoszę z kotłowni ruszto, daj ta kartkę to idę do kotłowni.
Leżący na podłodze pomocnik kucharza tłumaczy słabiutkim głosem – Panowie, ja jestem, tylko chory i już jego żołądek potwierdza chorobę, atak torsji, strasznie wygląda to konanie w czasie choroby morskiej. Patrzcie, patrzcie jak mu pewnie dusza przez gębę wyłazi, ktoś mówi.
To nie jest jego dusza, nerwowo odzywa się kucharz, bo dusza tu na morzu to takiemu wyłazi uszami a to mu z gęby leci to nic innego jak sos admiralski, jego specjalność. Oby cię morze pochłonęło i byś nie wchodził do kuchni, ty, ty, kucharzowi ze złości brak słów. Pomocnik stara się wstać z podłogi, jest bardzo osłabiony a każdy jego ruch, wysiłek to znowu powracają bolesne torsje i pomocnik pada na podłogę i jęczy. Palacz przyniósł ruszta i zastanawia się głośno – to gdziesik mom wiązać te ruszta? Do brzucha a może do szyi, bo nie wiem gdzie mu przywiązać? Palacz, czy ty znasz Prawo Morskie? Pyta bosman, przecież ten nieboszczyk na dnie morza to musi stać a nie wylegiwać się jak w kabinie kucharza, jak będzie leżał to w mig rekiny go zeżrą jak nic. Wiec palacz wiąże ruszta do nóg przyszłego nieboszczyka.
Leżący pomocnik rozgląda się po załodze i umierającym głosem mówi,
Ludzie, koledzy, co wy robicie? Przecież ja jeszcze żyje. Ludzie ja żyje! Ja nie chce pogrzebu, kochani ratunku. Cicho! Cicho ludzie już pani doktor przyleciała helikopterem, jest pomoc dla umarlaka.
Pani doktor to przebrany drugi z pokładu, przebrany w białą odzież kucharza, na głowie ma czapkę a na niej jest namalowany czerwony krzyż. Na uszach słuchawki radiowe a w ręku trzyma termometr z maszynowni.
Pani doktor zdziwiona rozgląda się po mesie i pięknym kobiecy głosem mówi,
A gdzie jest ten, który uległ wypadkowi?
Tu pani doktor, tu ten, który leży pod nogami pani doktor, ale chyba już po nim a tak czekał na panią doktor, ktoś tłumaczy. Ach to ta ofiara wypadku, och to jest ciężki wypadek, tłumaczy pani doktor, panie kapitanie ja tu nie jestem potrzebna, pan kapitan za późno wezwał Radio – Medycal, postaram się zbadać i wydać morski akt zgonu. Pani doktor klęka obok chorego i zaczyna badania.

Pani doktor bada tętno, dziwnie kiwa głową, zagląda choremu w uszy i grzecznie mówi do chorego.
Proszę otworzyć buziulkę, och, co za odór, co ten jadł?
Zmierzymy temperaturke i chory będzie cacy I wkłada mu do ust techniczny termometr i już zaczynają się torsje.
Pani doktor jest oburzona i głośno krzyczy.
Panie kapitanie proszę powiedzieć choremu by wstrzymał się aż ja go zbadam.
Po chwili badania pani doktor bada serce, puls, zagląda do oczu a po chwili zwraca się do pana kapitana.
To jest ciężki przypadek, mówi pani doktor, czy może na statku jest wódka?
Co? Na moim statku alkohol? Kapitan czuje się urażony. Co pani doktor sobie wyobraża? Przecież to jest statek a nie jakaś podła restauracja, tu na tym statku nikt nie pije wódki! To proszę o denaturat, zdenerwowana pani doktor mówi, tu chodzi o leczenie pacjenta panie kapitanie i proszę mi nie utrudniać w uzdrowieniu pacjenta. Kucharz nalewa do aluminiowego kubka denaturat, mruczą pod nosem a niech tam wychleje przed śmiercią i podaje kubek z denaturatem pani doktor. Która mówi do chorego?
Słodziutki ty mój, wypij to, to ciebie uzdrowi i przystawia kubek do ust delikwenta.
Charakterystyczny zapach denaturatu, pomocnik odwraca twarz, chce wstać już go męczą torsje, nie może nic powiedzieć a czyjeś ręce mu pomagają by nie mógł się ruszać, Przecież pomocnik ma ciężki przypadek choroby morskiej, strasznie cierpi, ale takie życzenie jest Boga morza – Neptuna.
Trwa walka o życzę pomocnika kucharza, pani doktor robi wszystko by uratować mu życie, słodko do niego przemawia a jego zmęczoną, brudna twarz tuli do swojego obwitego biustu, który co pewien czas opada do pasa. Och to już jest koniec, jesteśmy świadkami jak z tego młodego człowieka uchodzi ustami życie, wzdycha pani doktor.
Co to pani doktor gadają?
Wtrąca się kucharz, to co mu z gęby cieknie to nie życie a sos admiralski, leje mu się przez zęby.
Ty kucharz! Ktoś mówi, ty to zawsze wyjeżdżasz z tym sosem albo ze żarciem a może to taka błękitna krew?
Panowie nie ma co się pieścić z umarlakiem robimy pogrzeb! Ktoś krzyczy.
Statek rzucany falą toteż delikwent raz leży pod stołem a to znowu pod drzwiami w mesie, ale są czyjeś miłosierne ręce, które go trzymają by przypadkowo chory nie stanął na nogi. Mógłby sobie zrobić krzywdę, ktoś mówi. Atmosfera w mesie jest już pogrzebowa, nogi i cześć tułowia jest już we worku marynarskim, przecież będzie pogrzeb marynarski.
Pomocnik kucharza walczy o swoje życie, już poznaje załogę i mówi po imieniu do załogi, chce z nimi rozmawiać.
Zobaczył kapitana i woła głośno.
Panie kapitanie! Niech mnie pan ratuje, ja nie umieram, ja żyje! Krzyczy głośno. Widzi i kucharza i do niego woła.
Panie szefie, szefuniu, szefie kochany będę tobie wszystko robił, ratuj mnie! Woła przerażonym głosem. A wy zbóje puśćcie mnie! Mordercy! Ale ktoś ze załogi krzyczy głośno, że pogrzeb musi być!
Bo nieboszczyk na statku to nieszczęście dla całej załogi!
Już są i tacy, którzy wsadzają mu głowę do worka i chcą jego całe ciało włożyć do worka.
Młody człowiek walczy o swoje życie nie pozwala by go wsunięto do worka, tą walkę przerywa kapitan, który woła.
Stop załoga! Przecież mnie się wydaje ze ten człowiek jeszcze żyje! A może mi się tylko tak wydaje?

Ja żyje! Krzyczy pomocnik. Ja żyje kochany kapitanciu, już nie będę rzygał i wszystko będę robił w kuchni. Szefuniu kochany błagam o ratunek. Cicho! Ktoś krzyczy, ludzie pan kapitan chcą cosik powiedzieć, cichojta! Co to za ludzie?
Pani doktor – spokojnie mówi kapitan, czy ma pani skuteczne lekarstwo by uratować życie temu młodemu człowiekowi?
Oczywiście panie kapitanie ze mam, jest to cudowne lekarstwo, jest to wyciąg z ikry wieloryba arktycznego, ale kto mi zapłaci za ten cudowny lek? Ja, ja zapłacę pani doktor, mówi chory pomocnik, proszę mi dać to lekarstwo.
Cha dziecinko to nie jest takie łatwe, mówi doktor, by kupić ten lek musisz mieć dwóch żyrantów, ale jeden koniecznie musi być partyjny, bo jak się nie uda kuracja? To, kto mi zapłaci a tu wszystko liczy się dularach. Na mnie to ty nie licz, ty admiralski kucharzu, nerwowo mówi kucharz. Twoje godziny są już policzone a nikt nie będzie żyrował za ciepłego nieboszczyka. Kucharz! Daj mi dojść do słowa, krzyczy zdenerwowany kapitan.
Pani doktor, jestem kapitanem tego okrętu, daje swoje słowo i to na piśmie morskim, z pieczątką okrętową ze ja ponoszę koszty za wyleczenie pomocnika kucharza. Dobrze panie kapitanie, anielskim głosem mówi pani doktor, proszę pana kucharza o ciepłe, świeże mleko i to szybko.
A co to wody to nie łaska do popicia wszystko jest dobre, widzicie ciepłe mleko daj takiemu zdechlakowi a załoga ma wodę pić, krzyczy kucharz.
Szybko podać mleko, bo chory robi się siny, umiera!
Pani doktor otrzymuje kubek mleka, zza biustu wyciąga tabletki i podaje konającemu.
Czule do niego mówiąc, Dziecinko pogryź te dwie tabletki a podaje choremu dyskretnie cztery tabletki, ja ciebie uratuje od śmierci, moja ty dziecinko i czule przytula twarz chorego do swojego potężnego biustu. Pomocnik gryzie tabletki i patrzy na pani doktor, która mu wlewa do buziulki mleczko
No taki to ma dobrze, patrzcie jak to ona go przytula do tych swoich ccc.
Heniek! Tylko nie gadaj, że do cycków, bo się mówi do biustu, ty, ty masz szczęście ze tu jest dama, bo bym tobie powiedział inaczej, ty, ty.
Ale patrzcie, co to może kobita, nieboszczyk ma ślepia otwarte jak aluminiowe piec złotych a jak to ci patrzy w oczy pani doktor.
Inny zaczyna głośno mówić. Pani doktor, nam nie jest potrzebne pani macierzyństwo, my chcemy nieboszczyka! A pani pięści umarlaka, patrzcie chłopy jak to mu mleko wlewa do pyska. Małe zamieszanie, słychać jak ktoś spadł z ławy pod stół i już jęczy, panie kapitanie jestem chory, umieram.
Ludzie a może to malaria, patrzcie jak Wicka rzuca pod stołem, ale stypa musi być panie kapitanie a żal po nieboszczyku utopimy w piwie.
Tak, tak panie kapitanie tak nakazuje tradycja a i Prawo Morskie mówi o tym, że to niby Neptunowi zwłoki a załodze dobry trunek! Wszyscy krzyczą.
Nie, nie panie kapitanie ja pana nie uczę, ale tak było i tak musi być!
Już cała załoga domaga się pogrzebu a zwłaszcza stypy, a niech sobie szaleje sztorm, to nie jest ważne, ważne by tradycji stało się zadość. Krzyczy załoga. Panowie załoga! Kapitan stara się uspokoić zbuntowaną załogę, ale już krzyczy załoga.
Nie! Nie! My chcemy nieboszczyka a nie jakieś partyjne zebranie!
Cichojta, cichojta uspakaja stary rybak załogę, daj ta i staremu cosik powiedzieć.
Panowie załoga, jeżeli ten, który tu leży na podłodze, wstanie o własnej sile na nogi, to znaczy ze może pracować a my tu na pokładzie potrzebujemy chłopa do roboty. Cicho! A jak nie wstanie będziecie mieli pogrzeb ze stypą jak nakazuje tradycja. Czy to słowo kapitana? Ktoś ze załogi pyta.
Macie moje słowo! Odpowiada kapitan.
Ale stypa powinna być czy tak, czy tak, inny rybak się targuje.

Będę pracował kochany panie kapitanciu, przysięgam! Woła pomocnik kucharza, niech mnie tylko te zbóje puszczą! Puszczaj mnie morderco!
Szarpie się pomocnik kucharza z rybakami, którzy go trzymają, bo może sobie zrobić krzywdę jak wstanie z podłogi.
Denat stara się uwolnić z worka, wysuwa się z worka, rozwiązuje sznurki, którymi ma przywiązane ruszta do nóg i uwolnić się od tych ciężkich ruszt. Załoga jest zawiedziona, bo tu sztorm ryby nie można łowić, pewnie już nie będzie pogrzebu a szkoda, bo i okazja była a i pogoda ku temu sprzyja. Miedzy czasie pomocnik kucharza już pozbył się ruszt przy nogach i nie pewnie stoi na własnych nogach. Rozgląda się po mesie, Panie szefuniu, co ja mam robić?
Idź się umyj i przebierz się, bo śmierdzisz tym admiralskim sosem, odpowiada kucharz.
Pomocnik nie pewnie stojąc na nogach, wolno odwraca się do drzwi, powoli wychodzi z mesy, po chwili słychać hałas, pewnie pomocnik miał lądowanie po schodach. Pomocnik wraca do mesy jest już ubrany w białe, czyste lumpy kucharskie, chodzi po mesie nie pewnie, przytrzymuje się a to stołu, szafki, to, za co może się trzymać by się nie wywrócić. Wzrok ma taki cielęcy i co chwile spogląda na drzwi, które prowadzą na rufę statku a i do toalety, nadal się nie pewnie rozgląda a załoga już jest głodna. Szefie! Ktoś krzyczy, zrób mi jajecznice na boczku a już inni wołają o kiełbasę na gorąco. Pomocnik patrzy na tych, którzy zamawiają jedzenie i zaczyna się jakoś dziwnie zachowywać a to beknie jak cielak a to cos połyka, twarz, policzki dziwnie wyglądają jak u chomika. Pomocnik już na nikogo nie patrzy i ucieka z mesy na rufę statku Chyba go wzięły te tabletki z ikry wieloryba, śmieje się załoga.
Niech ktoś popatrzy by go nie zmyła fala, mówi kapitan.
Nie jest sam, ktoś odpowiada, tam jest palacz i pani doktor, która się przebiera.
O to widzi ta pomocnik jest szybki pewnie poszedł podglądać pani doktor jak się przebiera, śmieje się załoga.
Po chwili pomocnik kucharz wchodzi do mesy, jakoś dziwnie się zachowuje i idzie powoli, jakoś sztywno na dół do kabiny.
Chyba się spóźnił? Ktoś zauważa.
Nie, nie spóźnił się, tłumaczy palacz, tylko toaleta była zajęta przez pani doktor.
No i to w taki sposób załoga uzdrowiła umierającego pomocnika kucharza, który zachowa wdzięczność za życie dla załogi.
Ale czy to ludzie potrafią docenić ze ktoś im ratuje życie?
Dni mijają a każde rozpogodzenie załoga wykorzystuje do połowów, zazwyczaj wyniki są bardzo nikłe, mizerne a sieć zazwyczaj jest podarte. Bywa i tak, że zanim załoga przygotuje nową sieć, sprzęt połowowy to już wzrasta siła wiatru i znowu statek sztormuje. Sztorm jest, bez litośny, wiadomo marzec, okres sztormów na Morzu Północnym.
Wiatr wieje z wschodu już trzeci dzień, jest mroźno a wszystko to upiększa śnieżyce.
Idziemy, właściwie to sztormujemy w kierunku wybrzeży Norwegii, mając nadzieje, że gdy będziemy pod brzegami Norwegii to sztorm będzie mniej dokuczliwy. Statek przy takim sztormie nie płynie zbyt szybko a bywa, że pobrana pozycja statku nie wiele się zmieniła od pozycji wczorajszego dnia.
Na tym łowisku gdzie jesteśmy niema żadnego statku, nikogo nie widać i nikogo w radiu nie słychać, jesteśmy sami w morskim piekle, sztormujemy i mamy nadzieje ze im bliżej brzegów Norwegii będzie mniejsza fala, mamy taką nadzieje.

Statek ma mniej ładunku, węgiel się spala w kotle a do ładowni ryby nie przybywa, statek staje się bardziej podatny na fale sztormową, przechyły są duże, statek części nie słucha się steru a to już staje się niebezpieczne dla statku i jego załogi. Wokoło ciemności, hałas, szum przypominający grzmot łamiących się fal, morze zamieniło się w piekło, brak wypoczynku w koji, załoga jest zmęczona psychicznie i fizycznie. Wszyscy oczekujemy zmiany pogody, oczywiście lepszej pogody.
Ale nawet stary barometr, w pięknej oprawie metalowej przypominający stare złoto, jego wskazówka stanęła i nie porusza się, nie pomaga pukanie palcem w barometr, którego strzałka wskazuje SZTORM. A wiec nic nie zapowiada by pogoda się poprawiłaby móc łowić.
Zmęczona załoga pokładowa meczy się w mesie albo w małym korytarzu.
Pomocnik kucharza uczy się chodzić, jest psychicznie załamany, pracuje jedną ręką, drugą trzyma się by w czasie przechyłu statku nie polecieć gdzieś w kąt mesy albo kuchni. Po pracy odpoczywa, śpi w małym korytarzu, który prowadzi na rufę statku, są tu worki ze ziemniakami i na tych workach sypia a gdy Neptun zaprasza go na rozmowę otwiera górną cześć drzwi i ma spotkanie z Neptunem a i trochę spojrzy na świat. Bosman z racji swojego stanowiska zajął koje pomocnika kucharza, powiada ze szkoda by koja nie była wykorzystana.
W mesie, w pomieszczeniach rufowych panuje zaduch, wszystko jest zamknięte, drzwi, świetliki, bulaje, co stwarza większe zmęczenie załogi. Każdy z nas myśli o spaniu w koji w suchej pościeli i bez tego kiwania statku, bo i w koji jest niebezpiecznie spać.
Za oknami, za małymi bulajami spoglądam na morze, patrzę na to piękne Morze Północne, dzisiaj morze jest bardzo zburzone, rozgniewane, rozszalałe, wiatr i morze wespół tworzą potęgę żywiołu. Nic nie widać, wszędzie szarość, ponuro i ta mieszanina wiatru i morza – chyba tak będzie wyglądał koniec świata.
Kocham ciebie morze, nawet, gdy jesteś takie rozgniewane, rozszalałe, wiem morze ze chcesz nam pokazać swoją potęgę a my nie kryjemy, nie wstydzimy się swojego strachu przed twoja potęgą. Morze a czy ty wiesz ze nasze ładownie statku są puste? Ze nasze rodziny nie dostaną swego chleba. Gdybym był odważny – powiedziałbym – morze ja ciebie kocham, za chleb, za życie, za twoje piękno i potęgę. Wybacz mi Boże, jeżeli moje myśli błądzą i grzeszą, że kocham morze na równi z Tobą
Boże, proszę wybacz.
A może moja miłość do Ciebie Morze?
To tylko mój strach, przed Tobą Morze?
Do którego się wstydzę przyznać, jam jest tylko słaby człowiek.
Smak morza wszędzie się go wyczuwa w maszynowni, w mesie, w koji, wszędzie wyczuwa się smak morza, nawet, gdy kucharz podaje jedzenie to w jedzeniu wyczuwa się tą słoną atmosferę morza. Wokoło nas pustka, nie widać żadnego statku a przecież tu na łowiskach Morza Północnego jest potężna flota rybacka – gdzie jest ta flota? Trwający od kilku a może i więcej dni sztorm rozproszył potężna flotę statków rybackich. Cześć statków schowała się w portach inne statki pod brzegami, we fiordach, by przeczekać te kilka dni sztormu.

W czasie sztormu wszędzie czyha niebezpieczeństwo, na pokładzie, gdy rybacy wyciągają, wybierają sieć, może ich zmyć potężna fala, bo i tak bywało. W maszynowni niespodziewany przechył statku grozi wpadnięciem, do karteru maszyny głównej w obracający się potężny wał korbowy. Załoga potrafi wyczuć to niebezpieczeństwo przechyłu statku, zalanie potężną falą, ale czy zawsze?
Bardzo niebezpieczną prace ma kucharz, kuchnia na naszym parowcu jest mała, by nie powiedzieć ze jest miniaturą kuchni okrętowej.
By bardziej obrazowo pokazać kuchnie to wspomnę, kucharz ma około jednego metra przestrzeni miedzy stołem, na którym przygotowuje potrawy a potężnym, żeliwnym piecem, W którym się pali ogień dzień i noc. Na którym to piecu stoją potężne gary, w których kucharz gotuje obiad czy kolacja. Pół biedy, kiedy jest pogoda, ale gdy tak jak teraz od kilku dni szaleje sztorm!
Te przechyły statku, które powodują wylewanie zawartości z tychże garnków na rozgrzaną do czerwoność płytę pieca, te opary te zapachy nie zawsze przyjemne. Ciężka jest praca kucharza na starym rybackim parowcu.
Ach często słychać głos kucharza, gdy jakaś niespodziewana fala wyleje zawartość z garnka, słychać jak kucharz, na zmianę wzywa wszystkich świętych i przeklina tego, który wymyślił sztorm. Klnie pod adresem całej załogi ze nic nie robi i tylko czeka taki jeden z drugim na jego krwawice, ciężką robotę! A że brzuch i dupę mam przypaloną jak baleron tego nikt nie widzi! Tylko daj im zryć! a jeszcze jeden z drugim dokładkę chce albo zamawia już wcześniej, że chce wzmocnione koryto, już ja was nakarmię wy cholerne dzięcioły i kowale! W trakcie obiadu w mesie wraca a właściwie ożyło życie w tejże mesie.
Kucharz już zapomniał, że przed obiadem klął na cały świat, teraz jest zadowolony ze załodze smakuje podany obiad, pogania swojego pomocnika. A ty ruszaj się szybko a panu kapitanowi to podaj wzmocniony obiad, co już zapomniałeś, że pan kapitan uratował tobie życie, tylko nie wiadomo, po co? A co to my? My tez biednemu pomocnikowi ratowaliśmy życie, ktoś ze załogi mówi?
Przez to wasze ratowanie zostało złamane Prawo Morskie a i tradycja na rybackim statku, inny, już głośno krzyczy. A była taka okazja, bo już prawie był nieboszczyk, no może i jeszcze ździebko to i był ciepły a i pogoda sprzyjała i nie było stypy? Takie to teraz na statku czasy, nawet niema szacunku dla tradycji, co to za ludzie są na statku.
Narzeka załoga.
Co prawda to i prawda, nie trzeba było ratować, niech by sobie biedak pomału odjechał na tamten świat? Panowie! Wtrąca się do rozmowy kapitan, nie było łamania prawa ani tradycji.
Ale stypy nie było panie kapitanie! Głośno mówi rybak a przecież firma na te cele daje piwo stypowe. No wie pan kapitan, takie pogrzebowe. Bo pan kapitan oszczędza firmę, wtrąca się do rozmowy kucharz.
A ty garkotłuku nie wtrącaj się do spraw morskich, bo to sprawa jest załogi! Mówi bosman.
A co to ja nie załoga? Zdziwiony jest kucharz, a czyj był no ten niedoszły nieboszczyk? Patrzcie ludzie i taki kucharz chce się zaliczać do załogi?
Co ja nie załoga? Zdenerwował się kucharz.
Ja nie załoga a kto? Potruje was wszystkich jak Bóg mi na niebie! Pomocnik! Zabieraj żarcie wszystko ze stołu, sprzątaj! Ale panie kucharzu załoga jeszcze je obiad? Tłumaczy pomocnik kucharza. Jak ci mówiłem? Jak masz się do mnie zwracać? Ty, ty żygolu jeden, masz do mnie mówić panie szefie! Mówiłem tobie ze jestem kucharzem żeglugi wielkiej! To sobie zapamiętaj! Tak panie szefie, cicho odpowiada pomocnik. Patrzcie, ktoś ze załogi mówi, patrzcie kucharz żeglugi wielkiej a przecież on nic nie robi, nawet na wachtę nie chodzi. Na wachtę nie chodzę to i prawda jest, ale kto wam gotuje koryto?
Wielka mi robota, ktoś kucharzowi odpowiada.
Ugotować śniadanie, obiad i kolacje też mi wielka robota, ale nic więcej to ty kucharz nie robisz na statku? Wy szakale! Wy krwiopijcy jedni! Krzyczy kucharz. Na kolacje macie galop – zupkę a nie De – „vulaj”, to człowiek wypruwa sobie żyły a jak gotuje wam, to wkładam wam całe moje serce a i nie tylko, a taki jeden z drugim powie mi ze ja nic nie robię! Kucharz zdenerwowany wychodzi z mesy i idzie do kuchni, już słychać jak garnkami rzuca, no i słowa, ależ, jakie to są słowa. A co się dzieje na innych łowiskach panie kapitanie?
Mogę tylko powiedzieć ze żaden statek nie łowi, wszędzie taka sama pogoda, nawet statki baza nie przyjmują trawlerów, gorzej ze jak będzie pogoda to i tak baza nie dam nam węgla, nie ma ryby nie ma węgla, tłumaczy kapitan. Troche to jest głupie, bo pogoda nie od nas jest zależna a węgla ubywa, mówi mechanik.
Na pogodę to nie mamy, co liczyć, prosić Boga o szczęśliwy powrót do domu. Odpowiada kapitan.
Wiecie chłopy, co ja sobie myślę? że jak wrócę do domu to przez dwa dni i dwie noce będę spał w prawdziwym łóżku, bo od tego leżenia tu w mesie na podłodze to mnie wszystkie gnaty bolą, ile to już my siedzimy w tej mesie? Zastanawia się rybak. A ty bosman chodziłeś na dziób? Sprawdzałeś, co tam się dzieje.
Byłem, byłem panie kapitanie, sprawdziłem czy ci dwoje jeszcze żyją, chciałem ich tu przyprowadzić, ale oni leżą w łaźni a jak ich zapytałem czy kucharz ma przynieś im cos do jedzenia? To tylko łapami kiwają i leżą na gretingach, odpowiada bosman. Dobrze by było by można było sztormować w stronę domu, bo jak dalej tak będzie to i z węglem będzie krucho, mówi mechanik. Na razie możemy sztormować w stronę Norwegii, chyba ze wiatr się zmieni, ale na to się nie zanosi, tłumaczy kapitan. Może się w końcu wypogodzi, przecież wiecznie nie będzie dmuchało, inny mówi.
Wiecie ze dzisiaj jest już dwudziesty piąty marca?
Ależ ten czas szybko nam minął?
A ile węgla poszło, mówi palacz. A ryby to nawet dla kucharza nie ma, hi?
To bierz swoje gacie i spróbuj łowić! Ktoś nerwowo mu odpowiada. Co ty sobie myślisz ze my to nie chcemy łowić? A jednak mam racje, że ci poszedł węgiel kominem a ryby niema, hi? Mówi palacz.
A ile to żarcia poszło, wtrąca się do rozmowy kucharz. Bo to jeden z drugim wyleguje sie i tylko patrzy na zegar, kiedy będzie koryto gotowe. Dajże spokój trucicielu jeden z tym twoim korytem! To nie gotuj i kładź się pod stół w mesie i leż do góry brzuchem!
Załoga pokładowa zaczyna układać się w mesie by jakoś można było odpoczywać, są i tacy, którzy przenieśli się do szybu maszynowni i tam odpoczywają. Bywa, że ja po wachcie sam wychodzę na nadbudówkę kotłowni, staje za mostkiem statku i obok komina statku żeby się trochę dotlenić.
Popatrzeć na piękno morza, tu za mostkiem statku jest bezpiecznie i można sobie spokojnie stać i podziwiać uroki morza.
Patrzę na morze, po kilku minutach jestem już cały mokry, spoglądam na morze z nadzieją ze zobaczę jakiś statek?
Nic nie widać tylko ten chaos żywiołu, morza, wiatru.
Spoglądam na niebo, które wydaje się ze jest tak nisko ze mam wrażenie, że wysokie maszty naszego statku dotykają nieboskłonu, Ten wicher, wiatr, śnieg, bryzgi łamiących się grzywaczy fal, to wszystko powoduje ze wydaje się, że nasz ten stary parowiec pływa gdzieś w jakimś kosmicznym morzu. Jakie to wszystko jest piękne, ten żywioł, jakie to jest piękne a zarazem straszne a jak to się dzieje? Ze ten stary rybacki parowiec nie został jeszcze pokonany, wchłonięty w otchłań morza przez ten straszny żywioł, jakim jest dzisiaj morze. Przecież są chwile ze ten statek rybacki jest nie widoczny na powierzchni morza, ale są i chwile ze stary parowiec ukazuje się w całej swojej okazałości, na powierzchni morza, brawo „MAŁY WÓZ”. Można przez długie godziny patrzeć, podziwiać walkę statku rybackiego ze żywiołem, ale to trzeba samemu zobaczyć, to trzeba przeżyć, odczuć potęgę morza i walkę rybackiego statku, tam trzeba być samemu. Czas na kolacje wiec wchodzę do mesy, ktoś mi ustępuje miejsca i mówi do mnie.
Siadaj drugi, w razie, czego to masz blisko do drzwi.
Zajmuje miejsce obok palacza, kucharz podaje mi żupę w aluminiowej misce i tłumaczy.
No wiesz drugi, sam musze załogę obsługiwać, bo ten mój pomocnik jeszcze kogoś by poparzył albo i zanim by tobie podał ten wspaniały krupniczek to może musiałbyś z podłogi lizać, takiego czegoś w życiu nie jadłeś. Zachwala kucharz. Och jak pachnie szefuniu, chwale kucharza, a jaki smaczny.
Wiecie panowie byłem koło komina, opowiadam – myślałem, że, kogoś zobaczę?
A tu tylko parę metry od burty widać, fala jak stodoła Trzesniaka, śnieżyca, trochę postałem i przemokłem, bo to nawet oczu nie można otworzyć. A już nie mówię jak otworzysz pysk to masz wiadro wody w pysku nie od fali. Takie mokre powietrze to i nikogo nie widać. Kapitanie gdzie jesteśmy? Na morzu, na morzu Marianie, sztorm już osiągnął szczyt. Odpowiada kapitan.
To nie możemy się gdzieś schować? Dyskutuje z kapitanem.
Mogliśmy się schować do portu, nawet armator dał polecenie by wszystkie statki schronili się w portach, bo zapowiadają huragan.
No to, na co czekasz kapitanie?
Ja to sobie tak pomyślałem, spokojnie tłumaczy kapitan. Wiecie może ten huragan pójdzie sobie bokiem, albo zanim do nas dotrze to już będzie pogoda rybacka a my przy takiej pogodzie możemy łowić. Ale popatrz na załogę? Ludzie są wykończeni tym sztormem, odpowiadam.
Marian znasz ten statek dla niego nie ma fali, jeszcze dzien. dwa i będzie pogoda.
Załoga nie zwraca uwagi ze przechyły statku stają się bardziej większe, wstrząsy statkiem stają są bardzo odczuwalne, wydaje się w czasie takiego wstrząsu, że statek uderza w jakąś nie widoczna skalę. Załoga przez te kilka dni sztormu przyzwyczaiła się i do przechyłów i do wstrząsów statku, chociaż gdy statkiem przechyla mocno na burtę to spoglądamy na drzwi, które prowadzą do korytarza a tam są drzwi wyjściowe na pokład. W pewnej chwili potężna fala uderza z prawej burty, która szybko przechyla statek na lewą burtę,
Po sekundzie druga bardziej potężniejsza fala uderza w prawa burtę statku, która zwiększa przechył statku, statek położył się na lewą burtę.
Straciłem orientacje, nie wiem, co się dzieje, moja miska ze zupą spada na kapitana, czuje ze jestem gdzieś na suficie mesy, nie ja jestem gdzieś tylko u góry. Jestem brzuchem oparty o bok stołu a moje nogi są gdzieś pod ławą, która jest zamocowana na stałe do podłogi mesy.
Widzę ze kapitan, mechanik i inni, że oni leżą na podłodze, nie to nie jest podłoga to ściana mesy, to lewa burta ściany mesy.
Drzwi wejściowe do mesy, które były na prawej ścianie mesy, teraz są sufitem mesy.
Jest krzyk w mesie, wszyscy krzyczymy, ci, którzy leżą na dole wyciągają ręce do góry, w moim kierunku, palacz siedzący przy mnie nagle spada na tych, którzy leżą na dole. Nie wiem, co się dzieje, ja tez odruchowo wyciągam rękę jedną do góry z myślą ze dosięgnę widoczne drzwi, drugą ręką trzymam się krawędzi stołu, czuje ze za moment i ja polecę, że spadnę na tych, którzy są pode mną. Wszyscy krzyczymy, ktoś wstaje na tych, którzy leżą, nie zwraca uwagi na krzyk, na których stoi, wyciąga ramiona w stronę do góry, tam gdzie się znajdują teraz drzwi wyjściowe z mesy. Ten straszny nasz krzyk, pewnie przez ten krzyk błagania o ratunek, dochodzi do naszej świadomości, że statek leży na lewej burcie i tonie. Jak to długo trwa, trwa agonia statku i nasza histeria, strach przed tym, co ma się stać?
Statek zaczyna się dziwnie trząś, zaczyna drgać, przypominając konwulsje konającego, drgania są tak mocne, że i ja spadam na tych, którzy leżą niżej. Statek się trzęsie i wydaje się ze się podnosi z przechyłu, ale jakaś potężna fala uderza w statek, który teraz przechyla się szybko na prawą burtę i znowu przechył na lewą burtę. Załoga w czasie tych przechyłów statku jest rzucana z jednej ściany mesy na drugą, rozpacz, krzyk i panika, wydaje mi się, że jest to koszmarny sen, lecz uderzenie w ścianę mesy przywraca mi świadomość ze nasz statek tonie. Nagle statek staje na stępce, stoi normalnie na powierzchni morza, załoga rozgląda się, zapanowała grobowa cisza, załoga podnosi się z podłogi mesy, nie wiem, co się dzieje, to wszystko dzieje się w sekundach czasu. Ktoś zaczyna krzyczeć toniemy! Uciekajmy!
Ktoś ucieka do małego korytarza chce otworzyć drzwi, które prowadzą na pokład prawej burty statku, szarpie drzwiami, nie można je otworzyć, są zablokowane od zewnątrz, od strony pokładu. Ktoś krzyczy. Uciekajmy przez maszynownie, przez piekiełko [ pomieszczenie na kotłem statku.]
Wszyscy uciekają małym wyjściem, które znajduje się nad kotłem.
Pierwszy mechanik szybko schodzi do maszynowni a ja za nim schodzę do maszynowni, rozglądamy się po maszynowni, maszyna główna statku jest zatrzymana, obok stanowiska manewrowego stoi asystent maszynowy, Ryszard Haber, również tak jak i my jest zdezorientowany, by nie powiedzieć prawdy, wystraszony. Asystent ma skaleczoną rękę, pomocnik palacza ma zakrwawioną twarz, krew mu cieknie z głowy.
Glos pierwszego mechanika uprzytamnia nas gdzie jesteśmy, który mówi.
Wszyscy jesteśmy cali? To dobrze i dzięki Bogu.
Wystrasza nas głośny gwizdek tuby głosowej. Mechanik rozmawia z kapitanem i mu tłumaczy ze wszyscy są w maszynowni i tylko trymer ma okaleczoną głowę, tak możemy ruszać maszyną, dawaj telegrafem. Po chwili słychać głośny gong telegrafu manewrowego i strzałka telegrafu staje w polu ” wolno naprzód” Mechanik powoli otwiera parę na maszynę, maszyna powoli zaczyna się obracać.
Rysiu! Mówi pierwszy mechanik do asystenta. Tyś nas uratowałeś, tyś uratował statek i nas! Miałeś na tyle świadomości, że zatrzymałeś maszynę główną. Panie mechaniku, tłumaczy asystent, ja tylko wiem ze rzuciło mnie na nawracarke [urządzenie do sterowania maszyną główną ] i jedną ręką trzymałem się czegoś a drugą zamykałem zawór parowy na maszynę.

bałem się, że wpadnę na wał korbowy maszyny, w te cholerne korby, nawet nie pamiętam jak i kiedy maszyna stanęła. Bałem się, gdy patrzałem w karter maszyny. A co się stało panie pierwszy?
Uratowałeś statek i załogę, nas uratowałeś, powtarza mechanik asystentowi. Jak mamy tobie dziękować? Ja nic nie robiłem panie pierwszy, odpowiada zdziwiony asystent.
Cała załoga maszynowa jest tu na dole w maszynowni i rozmawiamy, jesteśmy jeszcze w szoku, chociaż nieszczęście jest już za nami. Statek powoli zaczyna płynąć, raczej zaczyna sztormowanie, statek ma kilkanaście stopni przechyłu na lewą burtę, spowodowane przesunięciem się węgla w zasobniach, mechanik daje polecenie branie węgla z lewej burty, na statku powoli powraca życie. Załoga zbiera się w mesie, wszyscy jakoś się dziwnie czujemy w mesie, nikt nie siada, rozglądamy się, mechanik spokojnie mówi do załogi. Panowie już jest wszystko w porządku, siadajmy przy stole, drugiego przechyłu nie będzie. Załoga zajmuje miejsca przy stole i rozmawia. Po chwili do mesy wchodzi bosman jest cały przemoczony, ale z uśmiechem i zaczyna opowiadać.
Wiecie, byłem na dziobie zobaczyć, co się tam działo, no wiecie z tymi dwoma, co tam zostali, całe szczęście, że leżeli w łazience to i miejsca mało, trochę są potłuczeni, ale nie chcą wyjść z dziobu, Boją się ten jeden płacze i woła ze chce do domu, nie pomaga mu to, że jesteśmy w morzu a jak powiedziałem ze go zabiorę tu na rufę to tak krzyczał, złapał się za koryto, no wiecie za umywalkę, ze nie mogłem go oderwać i krzyczy ze do domu. Zatrzasnąłem i zaklinowałem drzwi na dziobie żeby czasem w szale nie wyskoczył za burtę.
Siedzimy w mesie i rozmawiamy jak to się stało, że statek tak się przechylił.
Proste, ktoś mówi. Przyszła jakaś zbłąkana i diabli wiedzą skąd taka fala, trzepnęła w prawą burtę statku i statek kiwnął się na lewą burtę, ale mieliśmy szczęście. Pamiętacie jak było z CZUBATKĄ?
O takich sprawach to się nie zapomina, inny odpowiada.
Wy wiecie, że ja mam całe plecy i spodnie mokre, mówię, ale dlaczego to sam nie wiem?
A ja mam, o patrzcie sam krupnik za koszulą.
Inny tłumaczy, że pewnie jak leżał na podłodze w czasie przechyłu to pewnie zrobił siusiu w spodniach.
A jak kapitan ładnie wyglądał, cała twarz to krupnik, pewnie drugi mechanik go tak ugościł.
Ktoś zaczyna się rozbierać i wyciera się, tłumaczy, że winę ma kucharz, bo jak by dał na kolacje kotleta to człowiek by mógł zjeść a tak to kłopot ze zupą. Inni oglądają swoje siniaki, potłuczenia, są i tacy, którzy mówią.
Śmieją się jakoś dziwnie i wyrzekają się morza.
Wiecie ja już nie będę pływał, przychodzę do portu, idę do załogowego i schodzę ze statku, jestem młody, mam rodzinę a kobietę zostawić jako wdową to jakoś nie wypada. Statek mimo przechyłu powoli sztormuje w stronę Norwegii, w maszynowni staramy się, chociaż trochę wyrównać przechył statku, poprzez zalewanie zbiorników morską wodą. Do mesy w pada trymer, załoga mimo woli zrywa się z ław, ale trymer uspakaja załogę. Chłopy, co wy tacy strachliwi? Ja chce wam powiedzieć tylko ze wchodzimy do Norwegii, do Haugesundu! Kapitan mówił do mechanika by dołożyć parę obrotów na maszynie i zobaczymy jak będzie się trzymał statek na fali, tłumaczy trymer [Figel], który ma okaleczona głowę, ale ma humor a na pytanie, co z jego głową? Odpowiada krotko, że nawet nie wie, w co i jak wyrznął łbem, w co, wie tylko, że się obudził za skraplaczem, nawet nie wie jak tam wpadł. A czy czegoś tam w kuźni nie uszkodziłeś? Ktoś dowcipkuje z trymera.
I stary mówił, że idzie do nas norweski okręt, który będzie nas eskortował, bo bez pilota wchodzimy do portu.
Schodzę na dół do swoje kabiny, jestem zdziwiony ze tyle jest rzeczy leży na podłodze, które wyleciały ze szaf, szuflad i półek a wszystko leży na podłodze. na mojej koji nie zły jest porządek, przesuwam nogami na bok leżące rzeczy i wchodzę w ubraniu do koji.
Nawet nie wiem, dlaczego się nie rozebrałem a tylko w lumpach leże w koji.
Rozmyślam o przechyle statku i o tym ze w dniu wyjścia statku w morze, gdy żona moja siedziała w tej kabinie i mówiła do mnie, pewnie miała jakieś przeczucie, namawiała mnie by zejść z tego statku, żebym nie płynął w morze na tym starym rybackim parowcu. O Boże przecież dzisiaj jest dwudziesty siódmy marca, dzień urodzin mojej żony, ten dzień będę długo pamiętał.
Boże, dzisiaj to ja wiem, co czuli ci ludzie tam, na wywróconych do góry dnem statkach, m/t CZUBATKA, m/t „CYRANKA”, m/t MAZUREK. Tamte statki również przewróciła sztormowa fala na Morzu Północnym. Uwięzieni w stalowym kadłubie statku, dawali znaki życia stukając młotami w stalowe blachy dna, burty statku, daremnie wzywali pomocy. Pływające statki rybackie byli tak blisko ze słyszeli ich stukania, wzywania pomocy, ale żaden ze statków rybackich nie był w stanie udzielić im pomocy, pływający do góry dnem kilem statek rybacki po kilkunastu godzinach zatonął. My tu na naszym statku mieliśmy szczęście, nasz statek tylko położył się na lewą burtę, jak długo trwał ten przechył?
Pewnie dość długo by zapamiętać i przeżyć te straszne chwile grozy, jeszcze mam przed oczami ten strach ludzi a w uszach słyszę nasz krzyk, krzyk strachu. Później ta ucieczka załogi z mesy, zablokowane drzwi wyjściowe na pokład, ucieczka na nadbudówkę statku, do szalupy, do maszynowni. Powrót do mesy, nie zamykania drzwi, ten strach, który nie pozwalał nam siedzieć na ławach przy stole mesy.
I ten szok i nie dowierzanie ze żyjemy.
Jak to długo trwało?
Skoro całe moje życie mi się przypominało w tym czasie, gdy statek leżał na burcie a później ten wstrząs przypominając nam agonie statku. Ale ja żyje, ja naprawdę żyje, przecież jestem w swojej koji, przecież to nie jest sen.
Czuje jakieś szarpanie mojego koca i słyszę głos trymera, nie wiem, co się dzieje?
Halo! Drugi czas na wachtę! Wstawaj drugi! Już drugi raz ciebie budzę na wachtę!
Słowo wachta uprzytamnia mnie.
Szybko wyskakuje z koji, wchodzę do mesy, jestem zdziwiony ze załoga nie śpi, rozmawiają, nie zwracam uwagi na rozmowę schodzę do maszynowni. Już idziemy „cała naprzód”, statek ma jeszcze przechył, odbieram wachtę a po paru godzinach i paru manewrach nasz statek stoi przy nabrzeżu. Po skończonych manewrach wychodzę na pokład by popatrzeć na świat.
Statek stoi przycumowany do nabrzeża, na nabrzeżu jest kilkadziesiąt osób,
Norwegów, którzy rozmawiają miedzy sobą a to pokazują na statek, ktoś się chwyta za głowę, są i tacy, którzy nam podają ręce, witają się z nami, cos do nas mówią. Statek przechylony i jakoś dziwnie wygląda, wydaje mi się, że ten nasz stary rybacki parowiec jest jakiś inny.
Dopiero po chwili zauważam ze pokład naszego statku jest całkowicie pusty, nic niema na pokładzie, statek wydaje mi się jakiś inny, duży.
Co panie drugi, ktoś do mnie mówi?
Neptun zrobił nam na pokładzie taki porządek ze jak statek wychodził ze stoczni to tak nie wyglądał pokład, no nie?
Patrzcie, wszystko z pokładu poszło, nawet deska trałowa, która ma kilka set kilo albo i tonę waży a była tak zabezpieczona i poszła za burtę.
Chłopy, już inny mówi, chłopy popatrzcie na szpar dek a na szalupowy, widzicie wszędzie pusto, wszystko poszło sieci zapasowe, skrzynie z kartoflami, beczki z prowiantem, wszystko zostało zerwane i poszło z falą.

Leżeliśmy ze sto stopni tak mówi stary, kapitan.
Ale patrzcie szalupa została?
Szalupa została, wtrąca się do rozmowy bosman. Bom ją tak ci zabezpieczy, że jeno mogłaby pójść na dno ze statkiem.
A co by nam dała szalupa? Jak nie można było uciekać z mesy, bo drzwi były zablokowane od strony pokładu?
A bulaje to ci takie małe w mesie, że człowiek by się nie przecisnął.
Ale chłopy, kto by dał rade opuścić szalupę na wodę jak statek leżał na burcie?
Przecież tam mesie jak leżeliśmy to nikt nie mógł się podnieść a dopiero uciekać do szalupy?
Do nas, stojących przy windzie trałowej, którzy rozmawiamy o przechyle statku podchodzi nasz kapitan i mówi do załogi.
No panowie załoga, ważne, że żyjemy, stoimy bezpiecznie w porcie a Norwegowie nas podziwiają, szczęście, że ten okręt wojenny przyszedł do nas i za nim weszliśmy do portu, sami to moglibyśmy tylko, lepiej o tym nie mówić. Koledzy, postoimy w porcie tak długo aż się uspokoi, zmieni się pogoda a stąd z portu lecimy prosto do domu. Jak na ten rejs to przeżyliśmy aż za dużo? Panowie, ktoś cicho mówi, celnicy idą a ja mam flaszkę i papierosy amerykańskie, musze gdzieś schować!
Panowie, załoga bez paniki, już statek jest po odprawie, celnicy niczego nie będą szukać a co jest w kantynie statku to niech sobie załoga robi, co chce i już nie przyjdą na nasz statek i nie będą szukać, tylko panowie załoga bez handlu na statku i kapitan odchodzi do siebie. Hej kapitanie, kapitanie, woła pierwszy mechanik.
Potrzebuje z pokładu kilku ludzi do przerzucenia węgla w bunkrach, no wiesz statek trzeba wyrównać.
Patrz pierwszy zapomniałem, odpowiada kapitan a do bosmana mówi.
Bosman oprócz wachty na pokładzie cała załoga pokładowa do dyspozycji mechanika a po robocie załoga ma wolne i może wychodzić na ląd. Tak panie kapitanie cała załogo idzie do przerzucania węgla, odpowiada bosman.
A kucharz nie idzie? Ktoś jest zdziwiony.
Już odżyłeś? Odpowiada mu kucharz, już zmieniłeś zamoczone swoje gacie? To jazda do zez, bo jak chochlą przyłożę to mnie popamiętasz, ty, ty w mokrych gaciach. Panie kapitanie, już spokojnie mówi kucharz do kapitana, chciałem panu powiedzieć ze nie mam ziemniaków do obiadu, no wie pan, co się stało, no mam worek, ale to ziemniaki są tylko do zupy, tłumaczy kucharz. Dobrze szefie a jakie masz inne problemy, straty wiem ze to, co było na szalupowym to poszło wszystko za burtę razem z opakowaniem a czy załoga będzie miała, w czym jeść? O. O tym to ja panie kapitanie wcześniej już pomyślałem i jak pomocnik pozmywał to ja wszystko do szafy i w szmatach zawinąłem to i będą mieli, z czego zryć, Och przepraszam konsumować papu. No trochę się pokrzywiło, no wie pan jak talerze latały w mesie? Bo jeden z drugim nie potrafi się zachowywać w mesie a może i mnie na złość, bo im nie smakowała kolacja, pan rozumie mnie, bo żeby w kapitana…. Dobra, dobrze panie szefie już ja wiem, co pan ma na myśli i załoga się śmieje.
Po pracy w kotłowni i w zasobniach węglowych załoga przychodzi do mesy, bosman przyprowadza dwoje ludzi, są jakoś dziwni toteż ktoś ze załogi pyta bosmana. Bosman to są Norwegowie i już są no wie bosman, co myślę?
Głupoty gadasz Heniek przecież widzisz ze to nasi z dziobu, odpowiada bosman.
Lecz załoga dziwnie spogląda na tych, których przyprowadził bosman, są brudni a przecież nie pracowali przy węglu, kim są ci bosman?
Toć chłopy wie ta, że to nasi ci z tatuażami, oni tylko nie chcieli z nami być w mesie.
To, po co to bosman przyprowadza takich brudasów do mesy?
Zdziwiony jest kucharz, przecież oni gorzej wyglądają od mojego pomocnika a co oni przyszli zryć?
Szefie, ktoś spokojnie mówi, przecież to są nasi, daj im czegoś, bo może są głodni a kapitan
kazał dodać więcej cum, bo za godzinę to będzie tak tu kiwać ze strach mówić.
To, co dać wam do żarcia? Mam, słoninę, smalec olej rzepakowy, widzę ze nie głodni.
Siadajcie, mówi bosman, ale jeden z nich cicho odpowiada ze chce do domu na dziób, bo tu jest mu nie dobrze i już wychodzi z mesy a za nim jego kolega. Po obiedzie, który jest zarazem późnym śniadaniem, załoga może umyć się w słodkiej wodzie, bo wodę już dostajemy z nabrzeża.
Załoga szybko umyta przebiera się w ubrania wyjściowe i wychodzą na ląd, do miasta by zapomnieć o tym, co wczoraj było tam na morzu.
Wieczór szybko zapada i na naszym statku zaczyna się portowe życie,
Norwegowie już opanowali mesę a i są i tacy, którzy są w innych pomieszczeniach załogi.
Na statku robi się gwarno i wesoło, jest i śpiew,
Norwegowie zabawiają się spirytusem i amerykańskimi papierosami, wiadomo, polska gościnność.
Bywa i tak ze któryś z Norwegów niechcący zaraził się chorobą morską, toteż nie pewnie schodzą ze statku, zabawa, nocne życie portowe kończy się daleko po północy, gdy braknie wody ognistej. Ale są i tacy, że mesę statku traktują jak hotel toteż sobie spokojnie śpią na ławach przy stole w mesie.
Po trzech dobach postoju w porcie a i pogoda się uspokoiła wychodzimy z gościnnego norweskiego portu, na nabrzeżu zegnają nas Norwegowie, którzy życzą nam szczęśliwego powrotu do domu, do portu macierzystego. Statek nasz żegna stojących Norwegów swoją donośną syreną, trzy długie sygnały, które potężnym echem, niczym grzmot odbijają się w norweskich fiordach. Żegnaj Norwegio, na nabrzeżu Norwegowie w geście pożegnalnym krzyczą i rękami machają, żegnając stary rybacki parowiec.
Po wyjściu z norweskich fiordów Morze Północne wita nas długą martwą falą, statek zaczyna się znowu przechylać z burty na burtę a to znowu rozbija swoją potężną dziobnicą napotkaną fale na swoim kursie. Zaczyna się walka, walka statku rybackiego ze żywiołem.
Na statku załoga pracuje, chodzi na wachtę a i odpoczywa we własnej koji i w suchej pościeli, w mesie jest śmiech, opowiadanie swoich wrażeń z pobytu w porcie, Brzegi Norwegii są po naszej lewej burcie, piękne fiordy a zarazem tak niebezpieczne jak i to drugie oblicze morza, gdy wraz z wichurą zamieniają świat w piekielną kipiel. Wiatr jak to mówi załoga SIADŁ, ale długa fala, która uderza w nasz statek, wydaje się, że przypomina nam, że jesteśmy na morzu.
Statek poddaje się uderzeniom tej potężnej fali, statek przechyla się na którąś z burty, bywa i tak, że jakaś niespodziewana, spieniona fala zalewa cały pokład statku, wydaje się ze ta potężna fala czegoś szuka po pustym pokładzie by móc zabrać, tam na dno morza do swojego królestwa. Przecież wszystko, co było na pokładzie naszego statku zostało zabrane przez fale, która chciała zabrać i ten stary parowiec i jego załogę. Po dwóch dobach jesteśmy na naszym Bałtyku, który i On pokazuje ze jest to morze groźne, na szczęście nasze, wiatr wieje od lądu to i fala jest nie duża i zbytnio nam nie dokucza, ale w zamian mamy śnieżyce, która utrudnia nawigacje statku rybackiego. Toteż na baku, na dziobie statku musi stać rybak, który stara się poprzez śnieżyce coś zobaczyć, czy gdzieś w pobliżu nie znajduje się inny statek. Stojący rybak, co chwile uderza w dzwon, dzwon, który, by powiedzieć bardziej obrazowo swoim głosem ostrzega inne statki w śnieżycy. Podobna pogoda była, gdy statek wychodził ze swojego portu macierzystego i ta sama pogoda wita statek.
W porcie ci, którzy nas witają już wiedzą, że statek był w niebezpieczeństwie, są gorące przywitania, przyrzekania, ze tak, ze już schodzę z tego statku, przyrzekam tobie kochana.

Po paru dniach postoju stary rybacki parowiec wychodzi na łowiska Morza Północnego i znowu są pożegnania, przyrzeczenia, tak po tym rejsie schodzę z tego statku. Statek „MAŁY WÓZ” wraca na łowisko ze swoją poprzednią załogą, przecież to był normalny rejs. A ten przechył?
Przecież to jest nasze kochane morze.
Nasz chleb kochana, przecież jestem tylko rybakiem morskim.
A i w zapomnieniu przeklinam chwile gdy wszedłem na pokład rybackiego statku. Bogowie, proszę was o wybaczenie gdy urągam któremuś z Was.
Przecież jestem tylko pyłkiem na tym święcie, na tym.
Tym Kochanem morzu.
A może i przeklętym morzu?
Marian Rodak